Personal tools
You are here: Home Artykuły Z archiwum polskiego kreacjonizmu: Polemika Sabath-Pajewski

Z archiwum polskiego kreacjonizmu: Polemika Sabath-Pajewski

W latach 1980-tych współpracowałem z redakcją Ducha Czasów, miesięcznika wydawanego przez niewielką wspólnotę protestancką, Kościół Chrześcijan Dnia Sobotniego. Jego przewodniczący, Bronisław K. Ciesielski, zaproponował mi tłumaczenie na język polski lub streszczanie amerykańskich tekstów kreacjonistycznych. Nie byłem wówczas kreacjonistą, ale zgodziłem się przygotowywać teksty niezgodne z moimi przekonaniami, bo po prostu chciałem poznać argumenty strony przeciwnej. Opublikowałem tam kilkadziesiąt tekstów, głównie tłumaczeń i streszczeń. Stały się one później materiałem do książki Stworzenie czy ewolucja? (Wydawnictwo „Duch Czasów”, Bielsko-Biała 1992). Właśnie podczas współpracy z Duchem Czasów stopniowo zacząłem przekonywać się do argumentów kreacjonistycznych (choć do niektórych nie przekonałem się do dzisiaj) i to do tego stopnia, że dzisiaj uważam się za kreacjonistę.
Teksty w Duchu Czasów zwróciły uwagę najbardziej zawziętego polskiego krytyka kreacjonizmu, mgra Karola Sabatha, który przysłał do redakcji miesięcznika list. Redakcja z kolei przesłała ten list do mnie z propozycją odpowiedzi. Rezultat mogą Państwo przeczytać poniżej. Pan Karol Sabath należy do najbardziej zawziętych, jak napisałem, ale niezbyt utalentowanych krytyków kreacjonizmu. Jego argumenty często oparte są na nieznajomości rzeczywiście głoszonych twierdzeń kreacjonistycznych i stosują błędną logikę. Nie ulega on też „przesądowi”, by zawsze wypowiadać twierdzenia prawdziwe. Poniżej przedrukowana polemika może być ważna także i z tego powodu, że Sabath rozgłasza wszem i wobec, że kreacjoniści zamykają przed nim łamy swoich czasopism: „ja także daremnie zabiegałem o sprostowanie co bardziej bałamutnych twierdzeń kreacjonistów w pismach je zamieszczających” (Karol Sabath, Jak zostałem fundamentalistą antyreligijnym, Kosmos 1993, vol. 42, z. 3-4, s. 688 [687-713]). Redakcja Ducha Czasów wydrukowała cały jego list, a jednak Sabath tego „nie pamięta”.
Chcę jeszcze wyjaśnić jedną wypowiedź, która może zdziwić wiernych Czytelników Na Początku... Wypowiedź ta brzmi tak: „Kreacjonizm nie jest przedmiotem moich szczegółowych zainteresowań. Dostałem jednorazowo sporo literatury i na tym koniec”. Pod tymi zdaniami widnieje mój podpis, co może zdziwić każdego, kto wie, że od 8 lat redaguję miesięcznik, jaki Państwo trzymają w ręku. Ale wyjaśnienie jest proste. Tak było w 1991 roku, gdy pisałem odpowiedź Sabathowi. Rok później zdecydowałem się swoje główne zainteresowania skierować na problematykę ewolucjonizm-kreacjonizm.
Mieczysław Pajewski

Karol Sabath. List do redakcji „Ducha Czasów”

Warszawa, 30 sierpnia 1990 r.

Szanowna Redakcjo!

Jestem paleontologiem — pracuję w Zakładzie Paleobiologii PAN i Muzeum Ewolucji PAN (zapraszam: Pałac Kultury i Nauki, wejście od Pałacu Młodzieży, z wyjątkiem poniedziałków; pełnię dyżury we wtorki). Kupuję Wasze pismo ze względu na dział „Stworzenie czy ewolucja?” Zbieram także inne publikacje kreacjonistyczne (np. „Znaki Czasu” i inne wydawnictwa Adwentystów Dnia Siódmego, Świadków Jehowy czy też książkę W. Johnsona ze wstępem M. Giertycha Na bezdrożach teorii ewolucji). Otrzymuję też wydawnictwa Institute for Creation Research z El Cajon, California. Mimo zapoznania się z rozległą literaturą — zawierającą chyba prawie wszystkie argumenty kreacjonistów — nie zostałem przez nie przekonany. Nadal uważam „kreacjonizm naukowy” za demagogiczną pseudonaukę mającą się do nauk przyrodniczych tak jak parapsychologia do fizyki i neurofizjologii czy paleoastronautyka Dänikena do archeologii. Kreacjoniści, jak wszyscy pseudonaukowcy, posługują się naukowym sztafażem (poczynając od nazw instytucji, a kończąc na cytatach bibliograficznych), w rzeczywistości jednak ich teksty są w najlepszym razie dyletanckie, jeśli nie celowo zafałszowane. Nie prowadzą właściwie samodzielnych badań naukowych (nie licząc bezskutecznych poszukiwań Arki Noego), twierdząc jednocześnie jakoby ewolucjoniści stanowili margines we współczesnych naukach przyrodniczych. Żonglują cytatami z gazet i czasopism w najlepszym razie popularno-naukowych, nie odsyłając nigdy do oryginalnych prac naukowych. Czerpiąc swoje wyobrażenia z trzeciej ręki od dziennikarzy prasy i TV polemizują z nimi a nie z faktami naukowymi i poważnymi hipotezami. Nie przyznają się do własnych błędów i nie liczą się z ważnymi kontrargumentami. Merytoryczna polemika z kreacjonizmem to jednak temat na znacznie obszerniejszy tekst, który zapewne powstanie wkrótce wobec zalewu naszego rynku publikacjami antyewolucjonistycznymi. Ponieważ w Waszym miesięczniku publikujecie tylko przekłady i opracowania tekstów H. Morrisa i jego kolegów z ICR, a więc odpowiadacie przede wszystkim za jakość przekładu, pozwalam sobie zwrócić Wam uwagę na rażące uchybienia formalne na przykładzie nru 6-7/1990. Jeśli już musicie powielać pomówienia i roszczenia kreacjonistów (chociaż uważam to za szkodliwą działalność), to chociaż róbcie to porządnie!

s. 7. po polsku nie odmienia się nazw łacińskich typu „Australopithecus”. Zamiast „Australopithecusami” powinno być „australopitekami”. Podpisy do ilustracji powinny zostać przetłumaczone z angielskiego. W języku polskim nie funkcjonuje nazwa „małpy bezogonowe”. Mówimy o „małpach człekokształtnych”, które zresztą nie są w żadnym wypadku „prymitywnymi” organizmami, a wręcz przeciwnie. Pan paniscus to po polsku „szympans karłowaty” a nie „pigmej”. „Lasy, w których rzadko pada deszcz” to „suche lasy podzwrotnikowe”. Australopiteki o smukłej budowie ciała nazywają się nie „grycjalne” (?) lecz „gracylne” (ang. „gracile”, łac. „gracilis”). „Analiza wielowariacyjne” to po polsku „analiza wieloczynnikowa”. Dwa modele to „kreacja-ewolucja”, nie „kreacja-rewolucja”. „Małpi człowiek” to „małpolud”, „Fałszywy błąd” (o ramapiteku) to pleonazm. Nawiasem mówiąc twierdzenie, że „wszyscy kandydaci proponowani jako nasi ewolucyjni przodkowie zostali z tej listy usunięci” jest pobożnym życzeniem pp. Parkera i Morrisa, dalekim od prawdy (A. boisei [nie „bosei”] nie był uważany za przodka człowieka, ramapiteki bywają nadal uznawane za pra-hominidy, H. erectus znany jest z wielu znalezisk nie tylko z Jawy i uważany jest za formę praludzką. Nadal w naszej genealogii uwzględnia się A. afarensis, A. africanus, H. habilis, H. erectus). „Śladów” się nie „dokonuje”.

s.8. „Pył wulkaniczny” to po polsku „popiół wulkaniczny”. „Rozkrok” oznacza tu „długość kroku”. „Złoża wapnia” to „pokłady wapienia” (warstwy skały a nie czystego Ca). Długie na 65 cm „ślady z Glen Rose” nie zostały odciśnięte przez „poduszki palców” dinozaurów lecz przez ich skok („piętę”). Ilustracje przedstawiają „retuszowane” ślady (zresztą z 4 palcami!). Na prawdziwych śladach nie widać ludzkich palców, a jedynie słabo zarysowane kontury 3 palców dinozaura. Po konfrontacji w terenie z paleontologami sam J.D. Morris musiał wycofać się ze swoich wcześniejszych stanowczych twierdzeń (Por. John D. Morris „The Paluxy River Mystery” ICR Impact 151 (1986), Paul S. Taylor, „Footprints in Stone: Current Situation” — Origins Research 9 (1): 15. (1986), Glen J. Kuban, „Color distinctions and other curious features of dinosaur tracks near Glen Rose, Texas”, w: D.D. Gilette i H.G. Lockley (red.), Dinosaur Tracks and Traces, Cambridge University Press 1989, 427-440). Przekonanie o współwystępowaniu ludzi i dinozaurów straciło więc wsparcie jakichkolwiek faktów. Skoro zarówno Morris z ICR, jak i Taylor (współautor kreacjonistycznego filmu o tropach z Glen Rose) wycofali się z tego, to Duch Czasów nie powinien być „bardziej papieski od papieża” i sprostować przynajmniej tę dezinformację.

Z poważaniem

Karol Sabath


Mieczysław Pajewski. Odpowiedź.

Przede wszystkim muszę usprawiedliwić się za zwłokę w odpowiedzi na powyższy list. Został on napisany w sierpniu 1990, ale redakcja Ducha Czasów przesłała mi go dopiero w końcu listopada 1991 roku, a więc z ponad rocznym opóźnieniem. Za zwłokę nie chcę zresztą obwiniać redakcji — nie było mnie w kraju, gdy list nadszedł, potem zaś Duch Czasów przechodził okres istotnych zmian. W natłoku wydarzeń, jak sobie wyobrażam, nie było miejsca dla spraw drugorzędnych.

W końcu jednak list trafił do mnie i mam obowiązek odpowiedzieć na jego treść. List jest ważny, gdyż jego Autor przedstawia się jako fachowiec (paleontolog), który poznał prawie wszystkie argumenty kreacjonistów. Zarzuty, jakie stawia, są najrozmaitszego rodzaju — dotyczą metodologii, rozmaitych działów biologii, a nawet języka polskiego. Być może powinienem odpowiadać na nie najpierw je grupując tematycznie. Postanowiłem jednak odpowiadać na nie po kolei, bo obawiam się, że moja klasyfikacja zarzutów mogłaby nie odpowiadać intencjom Autora listu. Odpowiadając „jak leci” mam przy tym pewność, że żadnego zarzutu nie opuszczę.

1. Autor listu uważa kreacjonizm naukowy za demagogiczną pseudonaukę. Słowa „kreacjonizm naukowy” umieszcza w cudzysłowach, by wyrazić swój dystans do tej dyscypliny (domyślam się, że w tym zwrocie żywi niechęć chyba tylko do używania słowa „naukowy”, a nie do używania słowa „kreacjonizm”). Trudno mi się szczegółowo ustosunkować do tego zarzutu, bo nie jest on uzasadniony (chyba, że w zamyśle p. Sabatha tym uzasadnieniem są dalsze zdania listu, które traktuję jako kolejne zarzuty — jeśli tak, to proszę czytać moje odpowiedzi na te zarzuty). By zarzut pseudonaukowości kreacjonizmu naukowego uzasadnić, Autor listu musiałby podać kryterium demarkacji nauki od pseudonauki oraz pokazać, że kreacjonizm naukowy kryterium tego nie spełnia, a tego niestety p. Sabath nie zrobił. O ile mi wiadomo, sprawa kryterium demarkacji nie jest rozstrzygnięta w metodologii nauk przyrodniczych. Podawano różne kryteria demarkacji i żadnego z nich powszechnie nie zaakceptowano. Stawianie kategorycznego zarzutu pseudonaukowości jest więc nieco ryzykowne.

Nie zamierzam bronić parapsychologii czy paleoastronautyki Dänikena. Podejrzewam, że wobec tych „dyscyplin” mam podobną postawę jak p. Sabath.

2. Zdaniem Autora listu kreacjoniści, jak wszyscy pseudonaukowcy, starają się używać naukowej terminologii i opatrywać etykietką „naukowy” wszystko, co można. Teksty ich mają jednak być dyletanckie, a może nawet celowo zafałszowane.

Ten zarzut jest podobny do poprzedniego, bo żeby ocenić, czy jakieś teksty są dyletanckie, trzeba dysponować kryterium pozwalającym odróżnić teksty naukowe od tych, które wychodzą spod pióra ludzi niedouczonych, ludzi usiłujących uchodzić za uczonych, a nimi nie będących. Kto jest, a kto nie jest uczonym? Jeśli ktoś ma wykształcenie podstawowe, to uczonym nie jest. Jak jednak rozstrzygnąć, kto jest uczonym spośród tych, którzy uzyskali formalne wykształcenie uniwersyteckie, mają doktoraty i są profesorami wyższych uczelni? Jestem skłonny przyznać rację p. Sabathowi, jeśliby twierdził, że nie wszyscy profesorowie wyższych uczelni są uczonymi (choć myślę, że jego zarzuty aż tak daleko nie idą). Ale jak odróżnić uczonych z prawdziwego zdarzenia od dyletantów, jeśli i jedni, i drudzy są ludźmi wykształconymi? Problem polega na tym, że o ile kreacjonistą może być każdy, nawet analfabeta, byleby wierzył, że Pan Bóg stworzył świat, to kreacjonistami naukowymi są tylko ludzie posiadający odpowiednie wykształcenie.

Oczywiście, nie znaczy to, że o kreacjonizmie naukowym nie mogą pisać inne osoby. Mogą one popularyzować go, tłumaczyć teksty czy je streszczać, nie są oni jednak naukowymi kreacjonistami.

P. Sabath krytykował tekst z 6-7 nru Ducha Czasów z 1990 roku, w którym streszczałem fragment książki napisany przez Gary'ego E. Parkera. Gary E. Parker uzyskał doktorat z biologii ze specjalnością w geologii (paleontologii). Jest autorem kilku artykułów naukowych i czterech podręczników do biologii. Otrzymywał cenione w świecie akademickim USA nagrody i wyróżnienia jak wybór do towarzystwa Phi Beta Kappa. Na podstawie swoich badań nad endokrynologią płazów został przyjęty do Amerykańskiego Towarzystwa Zoologów. Przez dziesięć lat wykładał biologię w amerykańskich college'ach jako ewolucjonista. Kiedy zmienił poglądy i został kreacjonistą, przeszedł do pracy w Institute for Creation Research w El Cajon, w amerykańskim stanie Kalifornia.

Czy dr Parker jest uczonym, czy dyletantem? Wygląda na to, że spełnia kryteria, jakie stawia się przed uczonymi — skończył odpowiednie studia, uzyskał tytuł doktora, prowadził badania w swojej dziedzinie, pisał prace naukowe. Ale być może według kryteriów p. Sabatha Gary E. Parker był i jest dyletantem. A może będąc ewolucjonistą był uczonym, a przestał nim być, kiedy został kreacjonistą? Nie wiadomo. Problem w tym, że kryteriów, co to znaczy być uczonym, p. Sabath nie sformułował, co uniemożliwia sensowną dyskusję na ten temat.

P. Sabath pisze, że teksty naukowych kreacjonistów są być może celowo zafałszowane. Naturalnie, mogło być tak, że ten i ów kreacjonista nie przedstawiał uczciwie problematyki, o której pisał. Takie wypadki mogą się zdarzyć w każdej dyscyplinie naukowej, nawet w fizyce, która uchodzi za wzór naukowości.[1] Na pewno oszustwa się zdarzały w biologii, na pewno popełniali je ewolucjoniści.[2] Czy na tej podstawie można dyskredytować wszystkich przedstawicieli danej dyscypliny? I czy na tej podstawie można dyskredytować samą dyscyplinę? Chociaż ja bym się nie upierał przy tezie, że wszyscy kreacjoniści naukowi zawsze byli, są i będą uczciwi, to zwróćmy jednak uwagę, że p. Sabath nie przytoczył faktów popierających jego mocny zarzut, iż fałszują oni wyniki badań. Ten zarzut, jak i poprzedni, także nie został uzasadniony.

3. Kreacjoniści naukowi, zdaniem p. Sabatha, nie prowadzą samodzielnych badań naukowych nie licząc bezskutecznych poszukiwań Arki Noego.

P. Sabbath twierdzi, że poznał prawie wszystkie argumenty kreacjonistów. Na pewno jednak nie poznał (jak to możliwe, jeśli tyle czytał?) istotnej różnicy między kreacjonizmem naukowym i kreacjonizmem biblijnym. A z metodologicznego punktu widzenia różnica między tymi dwiema odmianami kreacjonizmu jest fundamentalna. Pierwszy z nich jest częścią nauk przyrodniczych, drugi zaś jest częścią teologii. W pierwszym istotnym źródłem wiedzy jest empiria, w drugim — Objawienie.

Pojęcie stworzenia mocno związane jest z ujęciem biblijnym, z opisem zawartym w Księdze Genesis. Jednak kreacjoniści rozróżniają dwa całkowicie różne rodzaje kreacjonizmu — biblijny i naukowy.[3] Naukowy kreacjonizm nie opiera się ani na Księdze Genesis, ani na jakimkolwiek nauczaniu religijnym. Żadne rozumowanie nie korzysta tu z autorytetu Biblii. Naukowi kreacjoniści mówią o genetyce, paleontologii, termodynamice, geologii itd., a nie o teologii czy religii. Ich argumenty na rzecz stworzenia opierają się na wiedzy o DNA, mutacjach, skamieniałościach, termodynamice itp. Pojęcia te w ogóle nie występują w Biblii. Kreacjonizm biblijny natomiast opiera się wyłącznie na Biblii. Księga Rodzaju wspomina na przykład o sześciu dniach stworzenia, podaje imiona pierwszego mężczyzny i pierwszej kobiety, opowiada o przekleństwie, jakie Bóg rzucił na ziemię na skutek ludzkiego grzechu, zawiera historię Arki Noego i mówi o wielu innych podobnych wydarzeniach, których — co kreacjoniści przyznają — nigdy nie można by stwierdzić naukowo. Z drugiej strony naukowy kreacjonizm traktuje o takich fizycznych przedmiotach jak skamieniałości, podczas gdy Biblia niczego o nich nie mówi.

Nie jest więc prawdą, że jedyne badania, jakie naukowi kreacjoniści prowadzą, to poszukiwania Arki Noego. Poszukiwania te prowadzą akurat nie kreacjoniści naukowi lecz biblijni, ponieważ informacja o Arce Noego pochodzi z Biblii. Oczywiście, bywa tak, że ten sam człowiek jest jednocześnie kreacjonistą naukowym i biblijnym, a nawet że pisze teksty, w których łączy argumenty pochodzące z obu rodzajów kreacjonizmu (sytuacja taka występuje głównie w publikacjach o religijnym charakterze). Nie jest to jednak powód, by mylić oba te pojęcia. Einstein grał na skrzypcach, ale nikt nie powinien utożsamiać gry na skrzypcach z fizyką relatywistyczną. Kreacjoniści naukowi opatrują swoją dyscyplinę przymiotnikiem „naukowy” nie dlatego, jak sądzi p. Sabath, że wmawiają ludziom, iż są prawdziwymi naukowcami, ale właśnie po to, by odróżnić się od kreacjonistów biblijnych.

Jakie więc badania, jeśli w ogóle jakieś, prowadzą naukowi kreacjoniści? Wydaje się, że p. Sabath zakłada, iż takie badania muszą się czymś istotnym różnić od badań, jakie prowadzą ewolucjoniści. Ale różnica między ewolucjonizmem i naukowym kreacjonizmem nie leży na poziomie badań empirycznych, na poziomie faktów, lecz na poziomie interpretacji tych faktów. Ewolucjoniści są przekonani, że zebrane fakty popierają taką czy inną odmianę teorii ewolucji, kreacjoniści naukowi natomiast uważają, że te same fakty lepiej pasują do doktryny kreacjonistycznej.

Autor listu do Ducha Czasów może wątpić w prowadzenie jakichkolwiek badań przez Instytut Badań nad Kreacją (ICR), bo jest to instytucja kreacjonistyczna, a kreacjoniści to jego zdaniem pseudouczeni i oszuści. Kreacjoniści naukowi jednak pracują także na „normalnych” uczelniach. Przykładem jest chociażby Dean V. Kenyon, profesor biologii na Stanowym Uniwersytecie San Francisco, współautor książki Biochemical Predestination (McGraw-Hill, New York 1969, pisząc tę książkę był jednak jeszcze ewolucjonistą). Uniwersytet, na którym pracuje, nie jest instytucją charytatywną i z całą pewnością nie zatrudniałby profesora Kenyona, gdyby ten nie prowadził żadnych badań. W każdym razie zachęcam p. Sabatha, by sam zapytał profesora Kenyona, czy i jakie badania prowadzi, pisząc na adres: Prof. Dean V. Kenyon, San Francisco State University, Biology Department, 1600 Holloway Avenue, San Francisco, CA 94132, USA.

4. Kreacjoniści naukowi twierdzą — zdaniem p. Sabatha — jakoby ewolucjoniści stanowili margines we współczesnych naukach przyrodniczych.

P. Sabath uważa, że poznał chyba prawie wszystkie argumenty kreacjonistów. Ja na pewno prawie wszystkich nie poznałem, ale czytałem sporo i takiego twierdzenia w publikacjach kreacjonistów nigdy nie spotkałem. Spotkałem natomiast całkowicie przeciwne — że ewolucjoniści posiadają przygniatającą przewagę nad kreacjonistami w naukach przyrodniczych, chociaż przewaga ta stale się zmniejsza. Nadal jednak kreacjoniści stanowią drobny ułamek wśród uczonych.[4] Natomiast kreacjoniści być może nie są mniejszością w społeczeństwie amerykańskim. Przeprowadzone przez Associated Press oraz NBC News w 1981 roku badania społeczeństwa amerykańskiego wykazały, że 86% ankietowanych popiera nauczanie kreacjonizmu w szkołach. Oczywiście, nie wszyscy oni muszą być kreacjonistami, bo mogą popierać nauczanie kreacjonizmu obok ewolucjonizmu, by dać uczniom i studentom możliwość swobodnego wyboru. Kiedy kreacjoniści walczą o prawo nauczania kreacjonizmu w szkołach, to właśnie obok ewolucjonizmu, a nie zamiast, i w takim właśnie celu.

5. Autor listu twierdzi, że kreacjoniści naukowi żonglują cytatami z gazet i czasopism nienaukowych (co najwyżej popularnonaukowych), nie odsyłając nigdy do oryginalnych prac naukowych. Mają oni czerpać swoje wyobrażenia z trzeciej ręki od dziennikarzy prasy i TV i w rezultacie polemizować z nimi, a nie z faktami naukowymi i poważnymi hipotezami.

Jest to bardzo mocny zarzut. Proszę Czytelników, by zwrócili uwagę, że p. Sabath głosi, iż żaden kreacjonista nigdy nie zacytował żadnej pracy naukowej. Aby tak mocne (dodam: nierozsądnie mocne) twierdzenie obalić, wystarczy przytoczyć jednego kreacjonistę, który zacytował jeden raz jeden artykuł naukowy. Szukając adresu prof. Kenyona wyciągnąłem jego artykuł „The Creationist View of Biologic Origins”. Sprawdzę teraz, czy autor tego artykułu wymienił chociaż raz porządną pracę naukową (zakładam dla dobra dyskusji, że prace kreacjonistyczne porządne nie są). Okazuje się, że prof. Kenyon cytuje 55 różnych publikacji, wśród nich napisane przez Francisco J. Ayalę, T. Dobzhansky'ego, N. Eldredge'a, S.J. Goulda, R.C. Lewontina, a także K. Darwina. Nie są to dziennikarze prasy i TV. Nie są to nawet zwykli ewolucjoniści, to są (czy niektórzy byli, bo już zmarli) czołowi ewolucjoniści.

Naturalnie, jeśli p. Sabath złagodzi swój zarzut i powie, że czasami niektórzy kreacjoniści cytowali dziennikarzy i polemizowali z ich opiniami, to jest to prawda, ale jednocześnie nie ma chyba w tym nic złego. Trzeba pamiętać, że kreacjoniści obok prac naukowych piszą także popularnonaukowe, a w takich polemika z dziennikarzami jest jak najbardziej na miejscu.

Duch Czasów nie jest czasopismem naukowym, jest czasopismem religijnym. Kiedy redaktor Ducha Czasów zwrócił się do mnie o redagowanie działu „Stworzenie czy ewolucja?”, to wyraźnie zaznaczył, że chodzi o popularyzację kreacjonizmu (tak naukowego, jak i biblijnego), że chodzi o teksty zrozumiałe dla przeciętnie wykształconego czytelnika, a więc pisane językiem możliwie nietechnicznym i unikające trudniejszych rozważań. Właśnie dlatego wybrałem książkę Morrisa i Parkera oraz kilka innych artykułów do przetłumaczenia lub streszczenia, a odrzuciłem na przykład wspomniany wyżej artykuł Kenyona lub książkę Ch.B. Thaxtona, W.L. Bradleya i R.L. Olsena The Mystery of Life's Origin: Reassessing Current Theories (Philosophical Library, New York 1984) i inne artykuły i książki, jakie otrzymałem od środowisk kreacjonistycznych w USA, gdyż uznałem je za zbyt trudne zarówno dla mnie jako tłumacza i „streszczacza”, jak i dla czytelników Ducha Czasów. Nigdy w Duchu Czasów nie ukrywaliśmy, że nie prowadzimy badań kreacjonistycznych i że dział „Stworzenie czy ewolucja?” nie jest niczym więcej jak tylko popularyzowaniem obu odmian kreacjonizmu. Książka Morrisa i Parkera, na podstawie której powstało najwięcej tekstów kreacjonistycznych w Duchu Czasów, „nie jest napisana na poziomie czy w stylu formalnego traktatu naukowego skierowanego tylko do zawodowego uczonego”, o czym czytelnik tej książki dowiaduje się już na drugiej stronie Wstępu. Ta właśnie wzmianka zadecydowała o moim wyborze. Jeśli w książce tej autorzy polemizują także (bo wcale nie wyłącznie!) z dziennikarzami, to dlatego, że ma ona charakter popularnonaukowy.

6. Zdaniem p. Sabatha kreacjoniści naukowi „nie przyznają się do własnych błędów i nie liczą się z ważnymi kontrargumentami”.

Jest to dziwna opinia, bo pod koniec listu p. Sabath pisze sporo o tym, że kreacjoniści „po konfrontacji w terenie z paleontologami” wycofali się ze swoich wcześniejszych twierdzeń, iż ślady z Glen Rose dowodzą współwystępowania ludzi i dinozaurów (Czytelników proszę o sprawdzenie tego w liście p. Sabatha). Najwyraźniej Autor listu nie potrafi zauważyć niczego pozytywnego u kreacjonistów. Jego niechęć do kreacjonizmu jest tak duża, że formułując zarzuty nie zauważa nawet, że wpada w sprzeczność.

P. Sabath napisał, że przestudiował prawie wszystkie argumenty kreacjonistów i nie przekonały go one. Jednak takie pojęcia jak „argumenty” i „przekonanie” pochodzą z teorii racjonalnej dyskusji. Minimalnym warunkiem racjonalności dyskusji jest niesprzeczność. Jeśli ktoś jednym tchem wypowiada wzajemnie sprzeczne twierdzenia, to nie ma mowy, by jakiekolwiek racjonalne argumenty mogły go przekonać.

* * *

Dotychczas przeanalizowane zarzuty Autora listu miały charakter metodologiczny. Ogólnie można je ocenić jako nieuzasadnione, gołosłowne. P. Sabath jedynie ograniczył się do ich sformułowania, a argumenty odłożył do jakiegoś przyszłego tekstu. Dalsze zarzuty wymienione w liście dotyczą jakości przekładu (i dodam już od siebie: streszczeń i opracowań, bo tekst z 6-7 nru Ducha Czasów z 1990 roku nie jest dosłownym tłumaczeniem). Autor listu „pozwala sobie” zwrócić uwagę na — jak je nazywa — „rażące uchybienia formalne” tłumaczenia. No cóż, zbadajmy po kolei i te zarzuty.

7. „Jeśli już musicie powielać pomówienia i roszczenia kreacjonistów (chociaż uważam to za szkodliwą działalność), to chociaż róbcie to porządnie!”

Oczywiście, Duch Czasów nie musi publikować artykułów o kreacjonizmie, my je publikujemy dobrowolnie. To, czy powielamy pomówienia i roszczenia, jest sprawą wyważonej i troskliwej oceny naszych tekstów. Rzeczywiście, większość świata naukowego uważa kreacjonizm za doktrynę nie do przyjęcia, ale jest dyskusyjne, czy jest ona szkodliwa, nawet jeśli rzeczywiście jest nie do przyjęcia. W filozofii nauki zwraca się uwagę, że nawet nietrafne teorie czy hipotezy mogą pełnić pozytywną rolę przez to, że mobilizują przeciwników do lepszej artykulacji własnych poglądów, że ułatwiają dostrzeżenie wad i błędów w słusznych teoriach, a przez to ich korygowanie i ulepszanie. W każdym razie, my w Duchu Czasów nie zgadzamy się z opinią, że propagowanie kreacjonizmu jest działalnością szkodliwą. Wręcz przeciwnie, uważamy za szkodliwe aprioryczne odrzucanie kreacjonizmu, swoistą cenzurę i szykanowanie uczonych czy studentów o poglądach kreacjonistycznych (są to wcale nierzadkie przypadki w takim bastionie wolności jak USA), popieramy spokojną dyskusję bez emocji i zacietrzewienia.

8. „Po polsku nie odmienia się nazw łacińskich typu 'Australopithecus'. Zamiast 'Australopithecusami' powinno być 'australopitekami'”.

Po polsku na pewno odmienia się słowo „homunculus”, a więc ogólne twierdzenie Autora listu nie jest słuszne. Rzeczywiście, odmienianie łacińskich nazw wedle zasad języka polskiego dobrze nie brzmi, ale wolałbym poznać uzasadnienie tak kategorycznej opinii, jak ta zamieszczona w liście. P. Sabath proponuje, by zamiast „Australopithecusami” pisać „australopitekami”. Jednak nie jest to to samo, gdyż „australopitek” jest spolszczoną wersją nazwy „Australopithecus”. Czytelnik mojego tekstu może łatwo zauważyć, że spolszczonej wersji także używam (np. w podpisie do rysunku na s. 7). Jeżeli na początku artykułu użyłem raz nazwy łacińskiej, to tylko w celach informacyjnych.

9. „Podpisy do ilustracji powinny zostać przetłumaczone z angielskiego”.

Redakcja Ducha Czasów wie, że przesyłałem maszynopisy z przetłumaczonymi określeniami angielskimi przy ilustracjach. Nie wiem, dlaczego określenia angielskie zawarte wewnątrz ilustracji nie zostały zastąpione polskimi — zdaje się, że ze względów technicznych. Określenia pod ilustracjami lub z boku ilustracji można było zastąpić polskimi i — co łatwo sprawdzić — zostały one zastąpione.

10. „W języku polskim nie funkcjonuje nazwa 'małpy bezogonowe'. Mówimy o 'małpach człekokształtnych' (...)”.

Chciałbym zwrócić uwagę Czytelników, że tutaj p. Sabath przedstawia się już jako językoznawca ogólny, nie mówi tylko o języku biologii, ale w ogóle o języku polskim. Ja za znawcę języka polskiego się nie uważam i pisząc teksty korzystam ze słowników. Wielki słownik angielsko-polski z suplementem Jana Stanisławskiego (Warszawa 1989) podaje jednak na s. 28 tomu 1 „ape (...) małpa (bezogonowa)”. Oczywiście redaktorzy słownika Stanisławskiego nie są specjalistami w biologii (choć słownik ten uchodzi za najlepszy z istniejących ogólnych słowników angielsko-polskich) i wierzę p. Sabathowi, że lepszym określeniem jest „małpa człekokształtna” (obiecuję to poprawić w przygotowywanym wydaniu książkowym). Jednak nie zgadzam się, że popełniłem " rażące uchybienie formalne". Oparłem się na dobrym słowniku, laikom nazwa „małpa bezogonowa” mówi wiele (wiem coś o tym, bo sam jestem laikiem), no i ostatecznie przecież fachowiec (p. Sabath) nie miał cienia wątpliwości, o czym pisałem.

11. Małpy człekokształtne „nie są w żadnym wypadku 'prymitywnymi organizmami', a wręcz przeciwnie”.

Określenie „prymitywny organizm” ma charakter relacyjny, porównawczy. Ten sam organizm może być prymitywny względem jednego i skomplikowany względem drugiego. W tekście, którego dotyczy ta polemika, mowa była o tym, że małpy człekokształtne są prymitywne w porównaniu z ludźmi. P. Sabath uważa jednak, że jest „wręcz przeciwnie”. Czy to znaczy, że uważa, iż ludzie są prymitywni w porównaniu z małpami?

12.Pan paniscus to po polsku 'szympans karłowaty' a nie 'pigmej'”.

Czytelnik sięgając do nru 6-7/1990 łatwo może zauważyć, iż nie pisałem tam, że Pan paniscus to pigmej. Choć słowo „pigmej” jest tu napisane z małej litery, to ktoś niezorientowany czytając list p. Sabatha mógłby odnieść wrażenie, że wypowiadam jakieś rasistowskie tezy. W omawianym tekście użyłem, za Parkerem zresztą, określenia „szympans-pigmej”, które nie jest określeniem technicznym lecz obrazowym i wskazuje na niewielkie rozmiary tych szympansów. Używanie określeń obrazowych nie jest błędem w tekstach popularnonaukowych, a ich umiarkowane używanie nie jest błędem nawet w tekstach stricte naukowych.

13. „Australopiteki o smukłej budowie ciała nazywają się nie 'grycjalne' (?) lecz 'gracylne'”.

Terminologii tej sam nie wymyśliłem. Pożyczyłem ją ze zdania: „Jest prawdopodobne, że grycjalny (smukły) australopitek afrykański był właśnie formą neoteniczną australopiteka o typie robustus” (Problemy 1987, nr 12, s. 17). Problemy są pismem popularnonaukowym, ale o ustalonej renomie. Sądziłem, że mogę temu czasopismu zaufać. Prawdopodobnie p. Sabath ma rację i forma „grycjalny” jest błędna, należy używać określenia „gracylny”. Jeśli nawet tak jest, to skoro profesjonalne czasopismo popularnonaukowe błąd taki przepuściło, nie można Ducha Czasów obwiniać, że popłniliśmy tu „ rażące uchybienie formalne”.

14. „'Analiza wielowariacyjna' to po polsku 'analiza wieloczynnikowa'”.

Wspomniana nazwa dotyczy pewnej techniki komputerowej (multi-variate analysis). W słownikach komputerowych określenia tego jeszcze nie ma. Najprawdopodobniej nie został jeszcze utworzony jego polski odpowiednik. Ponieważ w terminologii komputerowej często jedynie spalszcza się wyrazy obce (np. interfejs, dżojstik), ja zrobiłem podobnie przypuszczając, że tłumaczę to określenie jako jeden z pierwszych. Słownik naukowo-techniczny angielsko-polski Sergiusza Czerniego i Marii Skrzyńskiej (Warszawa 1986, s. 507) podaje inne tłumaczenie zwrotu multivariate analysis (bez myślnika w słowie multivariate) — analiza wielowymiarowa, ale jest to określenie dotyczące statystyki, a nie techniki komputerowej.

15. „Dwa modele to 'kreacja-ewolucja', nie 'kreacja-rewolucja'”.

Oczywiście. Jest to błąd powstały podczas składania tekstu w drukarni. Niestety, redakcja Ducha Czasów sama nie przeprowadzała korekty, ani nie przesyłała mi szczotek artykułów do korekty, wskutek czego w druku pojawiały się czasami koszmarne błędy, głównie w wyrazach obcych lub obcego pochodzenia (patrz także niżej moją odpowiedź na zarzut nr 17). Właśnie ze względu na liczne błędy drukarskie, w umowie o wydaniu książki Stworzenie czy ewolucja? zawarłem punkt zobowiązujący Wydawnictwo „Duch Czasów” do przesłania mi szczotki książki do korekty, zanim książka zostanie wydrukowana. Uznałem, że o ile można lekceważyć istniejące błędy w miesięczniku, którego „żywot” jest krótkotrwały, o tyle błędy takie w książce są już niedopuszczalne.

16. „'Małpi człowiek' to 'małpolud'”.

Ten zarzut jest niesłuszny, choć rzeczywiście poprawnym terminem jest „małpolud”. Jednak proponowana zamiana pozbawiłaby odpowiedni fragment rozważanego tekstu wydźwięku ironicznego. Określenia „małpi człowiek” użyłem tam w cudzysłowie, wiedząc że jest niepoprawne, ale zastosowałem je ze względu na jego charakter ironiczny. Autor listu najwyraźniej nie zauważył tej intencji.

17. „'Fałszywy błąd' (o ramapiteku) to pleonazm”.

Rzeczywiście, ale to znowu błąd składu drukarskiego, tym razem zupełnie bezsensowny. W moim maszynopisie był nie „fałszywy błąd”, lecz „fałszywy początek” (teraz myślę, że lepiej będzie „fałszywy punkt wyjścia”). Zresztą w liście kandydatów na przodka człowieka, w której pojawił się wspomniany przez Autora listu błąd, jest jeszcze drugi, na który p. Sabath nie zwrócił uwagi: słowa „tylko ludzie” w pierwszej linijce winny być przesunięte do prawego marginesu.

18. „Twierdzenie, że 'wszyscy kandydaci proponowani jako nasi ewolucyjni przodkowie zostali z tej listy usunięci' jest pobożnym życzeniem pp. Parkera i Morrisa, dalekim od prawdy”.

Tym razem p. Sabath polemizuje nie ze mną, lecz z autorem tekstu, który tłumaczyłem. Rozumiem, że dr Parker chciał powiedzieć, iż dla każdej propozycji wymienionej na liście hipotetycznych przodków człowieka istnieją ewolucjoniści, którzy ją porzucili, natomiast p. Sabath mówi, że istnieją ewolucjoniści, którzy niektóre z tych propozycji nadal utrzymują. Elementarna logika mówi, że między poglądami dra Parkera i p. Sabatha (o ile dobrze je tu odtworzyłem) nie istnieje sprzeczność. Nie podejmuję się jednak prowadzić merytorycznej dyskusji na temat przodków człowieka.

19. To że A. boisei [nie A. bosei] nie był uważany za przodka człowieka oraz kilka dalszych zarzutów p. Sabatha ma charakter specjalistyczny i także nie czuję się kompetentny, by im zaprzeczać lub je potwierdzać. Potwierdzić mogę jedynie, że rysunek z błędnym określeniem A. bosei przedrukowano z książki What is Creation Science?.

20. „'Śladów' się nie 'dokonuje'”.

Słuszna uwaga, poprawię.

21.„'Pył wulkaniczny' to po polsku 'popiół wulkaniczny'”.

Jednak Słownik naukowo-techniczny polsko-angielski pod redakcją S. Czerniego i M. Skrzyńskiej (Warszawa 1986, s. 535) podaje, że „pył wulkaniczny” też jest po polsku. Czytelnik może sprawdzić, że używałem w tekście obu tych wyrażeń.

22.„'Rozkrok' oznacza tu 'długość kroku'”.

W Wielkim Słowniku... Stanisławskiego słowo „stride” jest tłumaczone jako „1. krok”, „2. rozstawienie nóg, rozkrok”. Używałem w tekście „rozstaw nóg” i „rozkrok”. Zgadzam się z p. Sabathem, że „długość kroku” brzmi lepiej niż „rozkrok”.

23.„Złoża wapnia” to kolejny błąd drukarski. W maszynopisie mam „wapienia”, dokładnie tak jak chce Autor listu.

24.„Długie na 65 cm 'ślady z Glen Rose' nie zostały odciśnięte przez 'poduszki palców' dinozaurów lecz przez ich skok ('piętę')”.

Jeżeli zarzut ten ma charakter merytoryczny i dotyczy tego, jaka część nogi dinozaura pozostawiła wspomniane człowiekopodobne ślady, to nie będę z nim polemizował, bo ponownie przekracza to kompetencje tłumacza i autora opracowań. Ja tylko tłumaczyłem tekst dra Parkera, w którym ten przytaczał opinię pewnego ewolucjonisty. Jeśli natomiast p. Sabath chce powiedzieć, że źle przetłumaczyłem odpowiedni fragment książki, to po ponownym przejrzeniu tekstu nie mogę się z tym zgodzić. W oryginale jest mowa o „toe pads”. Pad to miękka część stopy niektórych zwierząt, np. psów czy lisów, a toe to palec (u nogi). W kontekście jest też mowa o chodzeniu na paluszkach (on tiptoes). Wszystko to uniemożliwia przyjęcie opinii, że drowi Parkerowi chodziło o „piętę”. Ponadto nie wszystkie ślady z Glen Rose mają rozmiary podane przez p. Sabatha, są też takie, które odpowiadają rozmiarom nóg współczesnych ludzi, i są też takie, gdzie wyraźnie widać pięć palców.

25.Ostatni zarzut Autora listu dotyczy tego, że drukujemy nieaktualne teksty, bo sami kreacjoniści wycofali się z utrzymywania poglądów, iż ślady z Glen Rose dowodzą współwystępowania ludzi i dinozaurów. P. Sabath żąda też, byśmy sprostowali dezinformację.

Sprawa interpretacji śladów z Glen Rose była zawsze kontrowersyjna. Nie tylko ewolucjoniści nie przyjmowali takiej interpretacji, za jaką opowiadał się w książce dr Parker, ale także niektórzy kreacjoniści. Czytelnicy Ducha Czasów wiedzą z lektury krytykowanego przez p. Sabatha tekstu, że także i dr Parker nie wypowiadał się w tej sprawie ze stuprocentową pewnością. Ze względu na to, że wiele tematów poruszanych w dziale „Stworzenie czy ewolucja?” ma kontrowersyjny charakter, zawsze podawałem dokładne dane bibliograficzne źródła, na którym się opierałem — autorów, tytuł książki, wydawnictwo, miejsce i rok wydania oraz strony — aby wiadomo było, kto ewentualnie ponosi odpowiedzialność za opublikowane tezy. W tym wypadku źródłem jest książka wydana w 1982 roku, a ja dysponowałem egzemplarzem pochodzącym z drugiego dodruku (third printing) z 1984 roku. Kreacjoniści zdaniem p. Sabatha mieli się wycofać ze wspomnianej interpretacji w 1986 roku. Gdy otrzymałem od redakcji Ducha Czasów list p. Sabatha, nie potrafiłem ani potwierdzić, ani zaprzeczyć temu poglądowi. Kreacjonizm nie jest przedmiotem moich szczegółowych zainteresowań. Dostałem jednorazowo sporo literatury i na tym koniec. Ze wspomnianych przez p. Sabatha pozycji, w których mowa jest o wycofaniu się Johna D. Morrisa jak i Paula S. Taylora z omawianej interpretacji śladów w Glen Rose, otrzymuję jedynie Impact Series, ale dopiero od sierpnia 1986 roku, czyli od nru 158. P. Sabath odwołuje się natomiast do nru 151 (a więc pewnie pochodzącego ze stycznia 1986 roku). Jedyna możliwość, jaka mi pozostała, to napisanie listu do prezydenta ICR, dra Henry'ego M. Morrisa, z pytaniem, czy rzeczywiście wycofali się oni już z tego, o czym pisali w książce. Dr Morris poinformował mnie listownie, że ICR nadal podtrzymuje pogląd, iż ludzie i dinozaury występowały w tym samym czasie na Ziemi, ale po przeanalizowaniu wszystkich argumentów za i przeciw na temat śladów z Glen Rose uznano, iż na danym etapie badań ślady te nie stanowią wystarczającego świadectwa. Dr Morris dodał, iż ma nadzieję, że dalsze badania terenowe dostarczą mocniejszych argumentów na rzecz hipotezy o współwystępowaniu ludzi i dinozaurów. Okazało się też, że drugie wydanie książki, z której pierwszego wydania korzystałem, zostało odpowiednio zmienione.

* * *

Jak Czytelnicy mogli zauważyć, p. Karol Sabath postawił działowi „Stworzenie czy ewolucja?” wiele zarzutów, ale tylko niewiele z nich jest trafnych. Większość to zarzuty gołosłowne (zwłaszcza te, które dotyczą rzekomego braku naukowości naukowego kreacjonizmu); z tych, które są uzasadnione, większość jest źle uzasadniona; a te które są dobrze uzasadnione, dotyczą drugo- i trzeciorzędnych spraw, głównie szlifu językowego. Parę zarzutów dotyczy już nie działu „Stworzenie czy ewolucja?”, lecz poglądów autorów, których w dziale tym drukowaliśmy. Ze zrozumiałych względów w polemice tej nie byłem w stanie autorów tych zastąpić.

Mieczysław Pajewski

(Powyższa polemika pierwotnie ukazała się w Duchu Czasów 1992, t. 26, nr 1-3, s. 5-7, 10-11.)

  

Przypisy

[1] Por. np. książk Andrzeja K. Wróblewskiego, Prawda i mity w fizyce, "Iskry", Warszawa 1987.

[2] O niektórych z tych oszustw pisał dr D. James Kennedy (Pomyłki ewolucjonizmu, Duch Czasów 1987 nr 11, s. 10-15 i nr 12, s. 14-20).

[3] Por. H.M. Morris, Creation and Its Critics, Creation-Life Publishers, San Diego 1982.

[4] Por. Morris, Creation..., s. 14.

Źródło: Na Początku...maj-czerwiec 2001, nr 5-6 (142-143), s. 169-167.

Document Actions
« November 2024 »
November
MoTuWeThFrSaSu
123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930