Relacja z placu boju
11 grudnia 1999 roku, w Lublinie, o godzinie 19, w akademiku na Zana — stało się... Ewolucyjne niebo i ziemia zostały poruszone słowem członka naszego Towarzystwa — ks. prof. Piotra Lenartowicza. Wykład, zorganizowany przez CHSA (Chrześcijańskie Stowarzyszenie Akademickie), nie zgromadził, niestety, tylu tłumów, co koncert Dżeksona. Jestem jednak przekonany, ze obecni (mniej więcej 40 osób), byli właściwymi ludźmi na właściwym miejscu. Wśród obecnych dało się zauważyć (oczekiwanych) ewolucjonistów, którzy zacierając ręce czekali na każde potknięcie prelegenta. Osobiście namierzyłem wzrokiem jednego zagorzałego ewolucha (mojego przyjaciela), który nadstawiał uszu w oczekiwaniu na błędy, ale jedyne jakie udało mu się wykryć, to kłopoty z rzutnikiem i ze znalezieniem rysunku "Lucy".
Tytuł wykładu brzmiał: "Małpa-małpolud-człowiek" i dotyczył tzw. przodków kopalnych człowieka — głównie Australopiteka i Homo Erectusa. Jako że pozostały po nich tylko kości, profesor skupił się na tej właśnie grupie dowodów (paleontologicznych), przemawiających rzekomo za makroewolucją. Cały wykład i dziesiątki świetnie dobranych zdjęć czaszek, kości udowych i odcisków stóp, miały za zadanie z jednej strony pokazać, na czym polega norma reakcji, a z drugiej — już w nawiązaniu do tematu wykładu — profesor starał się wykazać, że Australopitek, neandertalczyk jak i Homo Erectus, mogą być traktowani, jako przedstawiciele normy reakcji człowieka. Profesor nie używał terminu "baramin"; jak przypuszczam, nie chciał wprowadzać zamieszania terminologicznego.
Celowo nie podaję szczegółów, gdyż mam nadzieję, że zmobilizuje to członków Towarzystwa do zorganizowania ks. Lenartowiczowi wykładu w swoim rodzinnym mieście.
Po prelekcji przyszedł czas na dyskusję. Profesor, spodziewając się życzliwego pytania ze strony któregoś z kreacjonistów, został niespodziewanie frontalnie zaatakowany przez zmasowane i rozszalałe bojówki ewolucjonistyczne (w osobie mojego przyjaciela) oraz ich sprzymierzeńców. Bohaterski ksiądz profesor, sam jeden, na najdalej wysuniętym przyczółku bronił się dzielnie i z wrodzonym sobie spokojem ducha. Niestety, jako pierwszy, został mu zadany cios "nożem w plecy"! Sympatyczne (jak wzrok może mylić!), młode dziewczę (kreacjonistka typu fiat) rozpętało dyskusję nad problemem wieku Ziemi (ksiądz zdradzał delikatnie swoje staroziemskie sympatie). Mimo pojednawczego ducha, odpowiedzi księdza nie zadowoliły sabotażystki. Na szczęście, niespodziewana pomoc nadeszła ze strony innych szturmujących, którzy widząc bezsilność ataków młodego dziewczęcia, postanowili wziąć we własne ręce zdobycie przyczółka, nazywanego od tego pamiętnego dnia Salą Lenartowicza (wcześniej Salą Telewizyjną).
Kolejnych natarć nie sposób zliczyć, wszystkie one rozbijały się o erudycję, mądrość, świetną "znajomość terenu" i niczym niezmącony spokój.
Większość pytań padała głównie od pary niezidentyfikowanych osobników siedzących z tyłu. Pierwszy — to opisywany już przeze mnie — barczysty, krótko obcięty, z okularkami na nosie, zagorzały bojówkarz ewolucyjny. Drugim był, siedzący obok niego, mały chudzielec w brodzie a la Mojżesz, grający haniebną rolę podwójnego agenta na usługach Ewolucji. Jego wywrotowe pytania o szczegółowe informacje dotyczące Pigmejów nie przełamały pozycji obronnych księdza. (Na szczęście, nasze służby wywiadowcze zidentyfikowały osobnika, zostanie niedługo wykluczony z PTKr-u za kolaborację. List gończy dołączony zostanie do najbliższego numeru Na Początku...)
Jako agent i podsłuch "2 w 1", wpadło mi w ucho kilka bardzo pochlebnych opinii dotyczących wykładu i prelegenta (np. "widać, że człowiek nie myśli schematami" i coś o niesamowitej osobowości) — niestety, osobników nie udało się zidentyfikować. Na koniec profesor musiał jeszcze przeżyć czyściec rozmowy ze wspomnianą zagorzałą kreacjonistką typu fiat, która oświecała ks. Lenartowicza cytatami z książki wydanej przez Pojednanie, której tenże na pewno nie czytał, bo co on wie o kreacjonizmie i nie wiadomo, czy w ogóle umie czytać. Tej rozmowy przez szacunek nie podsłuchiwałem.
Wróciłem dyskutując z przyjacielem do domu i pierwszy raz, muszę to przyznać, nie wiem czy ze zmęczenia, czy ze znudzenia mną i tematem, kolega wydał mi się dziwnie spokojny i refleksyjny...
Paweł Jurewicz
Przypisy
Źródło: Na Początku..., marzec-kwiecień 2000, nr 3-4 (127-128), s. 124-126.