Darwin i konserwatyzm
Teoria naturalnej selekcji nigdy się konserwatystom nie podobała. A to krytykowano ją za jej ateistyczny charakter, a to znów za jej antymoralność i propagowanie relatywizmu. A jednak znalazło się kilku śmiałków, którzy upierają się, że darwinizm wzmacnia konserwatywne idee, a do tego legitymizuje moralność.
Na łamach ostatniego wydania magazynu First Things rozgorzała pasjonująca polemika między przeciwnikami i zwolennikami teorii ewolucji. Jedni uparcie twierdzą, że darwinizm potwierdza tylko prawo moralne, które jest głęboko zakorzenione w naturze ludzkiej i naturze wszechświata. Inni zaś, gwałtownie protestując, krzyczą, że z Darwina można wyczytać tylko jedno: wszechogarniający materializm, który zżera wszystkie próby kreacjonistycznego rozumienia świata, a do tego drwinę z wszelkich moralnych aspektów życia społecznego.
Darwin i prawo naturalne
Jednym ze współczesnych myślicieli, którzy propagują teorię ewolucji jako podporę moralnego porządku jest Franciszek Fukuyama. Twierdzi on bowiem, że to w naturze ludzkiej tkwią już predyspozycje do tworzenia porządku i ładu. Że wszelki układ normatywny jest immanentną cechą natury człowieka. A tym samym łączy konserwatyzm z darwinizmem, gdyż ten ostatni zakłada precyzyjny porządek świata i niezmienne prawdy. Fukuyama występuje przeciwko teoriom relatywizmu kulturowego, który zakłada arbitralne tworzenie norm społecznych i zasad współżycia między ludźmi. Jednak te przemyślenia Fukuyamy spotkały się z gwałtowną krytyką. Zarzucono mu propagowanie "szorstkiego materializmu, który podważa wolność i dostojeństwo istoty ludzkiej w tworzeniu norm moralnych". Padły też ostrzejsze słowa. Nazwano bowiem Fukuyamę "uczniem zła".
W całym tym sporze zapomniano jednak o jednym: o wielości interpretacji darwinizmu. Bo jeżeli za punkt wyjścia przyjąć rozumienie teorii Darwina np. przez Ryszarda Dawkinsa, twórcę takich książek jak np. Samolubny gen, to faktycznie konserwatyści mają prawo się oburzyć. Wizja człowieka sterowanego przez egoistyczne geny, dążące tylko do pomnożenia swej ilości, nie jest też dobrze widziana przez zwolenników kreacjonizmu, czyli istnienia transcendentalnego planu powstania świata i człowieka. Jeśli jednak, jak to zrobił Fukuyama, potraktujemy darwinizm jako kolejny argument do udowodnienia społecznej natury człowieka i zrozumiemy, że ta natura wiąże się też z ładem moralnym, to jasne stanie się też zrozumienie teorii ewolucji jako podpory konserwatyzmu.
Inni obrońcy przychylnego spoglądania na dorobek Darwina, jak np. amerykański prof. Larry Arnhart, zwracają uwagę, że sam twórca ewolucji widział słabe strony swej teorii. Wiedział, że odtworzenie biologicznego łańcucha zdarzeń z dalekiej przeszłości jest zadaniem niemożliwym. I nigdy nie podał też pierwszej przyczyny, która wprawiła w ruch cały ewolucjonistyczny maraton. To późniejsi naukowcy, którzy w warunkach laboratoryjnych próbowali dokonać aktu stworzenia, przyczynili się do nieco spaczonego wizerunku Darwina. Można nawet postawić śmiałą tezę, że darwinowska wizja świata kierowanego przez prawo naturalne jest kompatybilna z kreacjonistyczną czy teistyczną wizją Kreatora jako źródła tych moralnych praw.
Wielka synteza
Można krytykować Darwina za słabość jego teorii, objawiającą się między innymi brakiem wytłumaczenia powstawania coraz bardziej skomplikowanych systemów i ich złożoności. Można i trzeba podawać przykłady znikomego prawdopodobieństwa powstania istot rozumnych tylko wskutek materialistycznych procesów. Ale odrzucić w całości teorii Darwina się po prostu nie da. Cała sztuka w tym, aby zrozumieć, że ewolucjonizm można połączyć z kreacjonizmem i każdej z tych teorii powstania człowieka przypisać swoją rolę.
Takiej syntezy próbował dokonać prof. psychiatrii i neurologii na uniwersytecie w Heidelbergu, Hoimar von Ditfurth. W swojej słynnej książce Nie tylko z tego świata jesteśmy pisze: "...wierzę, że ewolucja jest identyczna z chwilą aktu stworzenia, że historia rozwoju przyrody nieożywionej i ożywionej jest formą, w jakiej 'od wewnątrz' przeżywamy stworzenie, które 'od zewnątrz', z perspektywy transcendentalnej, a więc naprawdę, jest dziełem jednej chwili". Wreszcie podkreśla Ditfurth wielkość człowieka w dziele ewolucji: "Jeśli ewolucja nie jest niczym innym jak tylko postrzeganą przez nas formą odbywającego się procesu stworzenia, można nabrać przekonania, że najwidoczniej przypada nam zaszczyt czynnego w nim udziału". Bez względu na osobiste przekonania co do naukowych podwalin jego teorii, trzeba przyznać, że jest to imponująca próba pogodzenia sprzecznych poglądów.
Prof. Arnhart pisze w First Things, że darwinizm nie jest zagrożeniem teistycznej wiary, bo ewolucjonizm i tak musi się odwoływać do praw natury. I aby wyjaśnić siłę natury i jej inteligentne poczynania, musimy wyjść poza naturę. Wykonać przeskok w kierunku teizmu, w kierunku inteligentnej myśli jako źródła wszystkiego. Także wspomniany już wyżej ateistyczny ewolucjonista Ryszard Dawkins nie może przecież negować istnienia boskiej cząstki, jeżeli wcześniej nie wyjdzie poza logikę i dane naukowe i założy z góry istnienie materialistycznego porządku. Sam Darwin wyjaśniał bowiem otwarcie, że poznanie pierwszych przyczyn jest empirycznie niemożliwe.
Ewolucja a moralność
Jak jednak ma się teoria ewolucji do transcendentalnych praw moralnych? Bo przecież tak naprawdę większość konserwatystów nie tyle spiera się zażarcie o biologiczne przesłanki teorii Darwina, co o jego wpływ na tradycyjne fundamenty nakazów moralnych. Przyjęło się uważać, że ewolucjonizm rysuje wizję człowieka jako wytworu bezrozumnej materii. Aby jednak przyjąć taką postawę, trzeba przecież znowu wrócić do pierwszej przyczyny i stwierdzić, że jest nią tylko bezrozumny pęd życia. Czyli po raz kolejny wpadamy we własne sidła. Bo o pierwszych przyczynach nie śmiał się wypowiadać sam Darwin. Można oczywiście wspomnieć o determinizmie biologicznym, który kieruje człowiekiem bez ładu i składu. I uniemożliwia mu świadome podejmowanie decyzji. Ale rozdzielanie biologicznej natury i wolności człowieka wydaje się być sztuczne. Bo biologiczne wyjaśnienie ludzkiej natury nie zaprzecza przecież ludzkiej wolności, jeżeli definiujemy tę wolność jako świadomą zdolność wyboru między kilkoma możliwościami. Darwinizm podkreśla także różnice płci i odmienne predyspozycje mężczyzn i kobiet do wykonywania różnych ról społecznych. A przecież konserwatyści również uważają za głupotę ignorowanie przez politykę innych zadań dla obu płci.
W jednym z ostatnich numerów magazynu National Review można przeczytać, że historia natury ludzkiej będzie się odsłaniać przez genetykę i nauki neurofizjologiczne w duchu nauk Arystotelesa. A to jest właśnie podporą konserwatyzmu, który zakłada przecież istnienie naturalnego porządku świata, człowieka i norm. A cała nauka staje się podporą dla tej myśli. Arystoteles przed sformułowaniem swojej moralnej filozofii opierał się na naukach biologicznych, na społecznym zachowaniu wielu gatunków zwierząt. Za greckim filozofem podążył potem Tomasz z Akwinu, uważając, że moralne prawo natury przenika całą przyrodę. Od opieki nad swym potomstwem, poprzez umiejętność organizowania się w większe grupy wsparcia, aż do świadomego wyboru wartości, który to wybór jest cechą charakterystyczną istoty ludzkiej. Powoli natura organizuje się na coraz wyższych szczeblach rozwoju i organizacji. Ma zakodowane prawo porządku. I znowu w tym kontekście możliwe jest połączenie ewolucjonizmu z inteligentną myślą dającą pierwszy impuls. Podważenia połączenie prawa natury, biologii i ludzkiej moralności próbował dokonać Leon Strauss. Ten socjolog twierdził bowiem, że przyjęcie arystotelesowskiego prawa natury jest możliwe jedynie po wcześniejszym zaakceptowaniu teologicznego porządku świata, a któremu to porządkowi przeczy współczesna nauka. Jednak biologiczna teologia Arystotelesa nie jest przecież teologią kosmosu, ale teologią immanentną, zakorzenioną w bycie. A to zakorzenienie porządku w samym bycie, w naturze, w najmniejszych nawet biologicznych strukturach wynika też z teorii Karola Darwina. Reprodukcja, wzrost, tworzenie struktur, czyli wszystkie te biologiczne aktywności nie dają się wytłumaczyć w oderwaniu od celów ostatecznych, bo są wtedy chaotyczne i faktycznie bezcelowe. I Darwin nie dawał ich wytłumaczenia. Określenie ich celu należy raczej do teologów i filozofów, a nie do naukowców.
Czerpać z Darwina?
Adaptacja darwinowskiej wizji natury ludzkiej i etyki może mieć znaczenie i praktyczne, i teoretyczne dla myśli konserwatywnej. Bo samo zakorzenienie naturalnych praw w naturze stanowi przecież solidną podbudowę politycznej myśli. I jest punktem odniesienia przy tworzeniu programów politycznych i działań rządu. Weźmy na przykład problemy związane z przestępczością, rodziną i służbą w wojsku. Najbrutalniejsze przestępstwa popełniają przecież samotni, młodzi mężczyźni. I aby zapobiegać takim patologiom, należałoby zrozumieć naturę młodych mężczyzn i dostosować je do społecznie akceptowanych zachowań. Po pierwsze stabilna rodzina, w której rozwijać się będzie naturalna potrzeba rodzicielska. Po drugie zapewnienie samorealizacji opartej na tych naturalnych prawach. Podobnie jest ze służbą wojskową. Czy nie jest tak, że do wojaczki bardziej przystosowani są mężczyźni? I widok armii izraelskiej, uzbrojonych po zęby dziewczyn nie jest jakimś wypaczeniem naturalnego prawa natury? Upadek marksizmu też można interpretować w kategoriach ewolucji i przystosowania się. Taka ideologia nie miała racji bytu, bo nie była kompatybilna z ludzką naturą. Także w książce Ryszarda Pipesa Wolność i własność tytułowa własność i chęć jej posiadania jest przypisana naturalnej, ludzkiej potrzebie. Ale nie tylko ludzkiej, bo autor bada poczucie własności także wśród zwierząt. I prawda jest zawsze taka sama: w naszej naturze jest posiadanie czegoś swojego. Mamy tu więc oczywisty wpływ darwinowskiej teorii ludzkiej natury na potwierdzenie myśli społecznej.
Jak konkluduje prof. Arnhart, konserwatyzm powinien nauczyć się czerpać także z dokonań współczesnej nauki. I postrzegać ją jako sprzymierzeńca, nie zaś wroga. A dobrym wstępem do takiego podejścia może być właśnie baczne przyjrzenie się teorii Darwina, przy jednoczesnym odrzuceniu tak skrajnych jej interpretacji, jak np. postrzeganie gwałtu jako ewolucyjnej adaptacji do nowych, monogamicznych układów partnerskich. Bo nikt chyba nie ma wątpliwości, że takie wyjaśnienia konserwatyzm powinien po prostu ignorować.
Tomasz Jarosz
Przypisy
Źródło: Na Początku... lipiec-sierpień 2001, nr 7-8 (144-145), s. 232-237. (Tomasz Jarosz, Darwin i konserwatyzm, Najwyższy Czas! 9 grudnia 2000, nr 50 (551), s. 40-41. Przedruk za zgodą Redakcji.)
O komentarz do powyższego tekstu Tomasza Jarosza poprosiliśmy prof. Kazimierza Jodkowskiego, autora znanej książki Metodologiczne aspekty kontrowersji ewolucjonizm-kreacjonizm (Wydawnictwo UMCS, Lublin 1998). Patrz: Kazimierz Jodkowski, Darwin i konserwatyzm.