Narzędzia osobiste
Jesteś w: Start Groups Strefa dla członków PTKr Filozofia człowieka W języku polskim Marcin Rotkiewicz, "Na poczatku było ego"(2004)

Marcin Rotkiewicz, "Na poczatku było ego"(2004)

"Polityka" nr 16/2004(2448)

Dlaczego opłaca się kochać bliźniego
Miłość bliźniego jest dzieckiem skrajnego egoizmu. Taki paradoksalny wniosek płynie z badań ewolucjonistów nad naszą moralnością.

 

Ciało George’a Price’a znaleziono w jednym z zaniedbanych londyńskich domów przeznaczonych do rozbiórki. Obdukcja wykazała, że popełnił samobójstwo. W zimnej, pustej i walącej się ruderze, w której mieszkał od jakiegoś czasu, znaleziono nieliczne jego rzeczy. Wśród nich kilka listów od oksfordzkiego biologa prof. Williama D. Hamiltona, z którym współpracował.

Hamilton jest jednym z wielkich rewolucjonistów we współczesnej biologii, współtwórcą neodarwinizmu. To właśnie on oraz Amerykanin prof. George C. Williams doszli do wniosku, że „dobro gatunku” nie jest nadrzędnym celem ewolucji. Wszystkie organizmy żywe działają wyłącznie na rzecz swoich genów. Dzięki takiemu podejściu wreszcie udało się wyjaśnić tajemnicze zjawiska, jak choćby wielkie społeczności owadów, w których tysiące osobników poświęca się dla dobra jednej królowej. Wbrew pozorom postępują one zgodnie z egoizmem własnych genów, gdyż swój sukces reprodukcyjny osiągają dzięki kolejnym pokoleniom sióstr i braci wydawanym na świat przez królową-matkę. Nie trzeba więc dochować się swoich potomków, by rozpropagować własne DNA. Teorię Williamsa i Hamiltona świetnie spopularyzował brytyjski biolog prof. Richard Dawkins w słynnej i dziś już klasycznej książce „Samolubny gen” (w Polsce po raz pierwszy ukazała się w 1996 r. nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka).

Samolubny płód

Neodarwinizm spowodował wstrząs porównywalny jedynie z publikacją „O powstawaniu gatunków” Darwina. Dotyczył bowiem źródeł zachowań nie tylko zwierząt, ale i człowieka. „Jesteśmy oto maszynami przetrwania – zaprogramowanymi zawczasu robotami, których zadaniem jest ochranianie samolubnych cząsteczek, zwanych genami. Prawda ta wciąż napawa mnie zdumieniem i chyba nigdy nie przestanie, choć znana mi jest od lat” – pisał Dawkins.

Ten tkwiący w nas samolubny program zaczyna działać jeszcze na etapie, gdy jesteśmy zaledwie grudką komórek. Badania prowadzone nad biologiczną relacją matka-płód wykazały, że przypomina ona czasami związek żywiciel-pasożyt. Na przykład zdarza się, że komórki płodu niszczą komórki matki, aby pozbawić ją kontroli nad skurczami tętnic. W ten sposób płód ściąga do siebie krew wraz z substancjami odżywczymi. Rezultatem tej niebezpiecznej strategii jest wzrost ciśnienia i niedokrwienie niektórych tkanek organizmu matki.


Jeszcze bardziej perfidny potrafi być męski płód. Niekiedy powoduje bowiem u matki cukrzycę ciążową, wydzielając hormon hPL blokujący działanie insuliny. Dzięki temu we krwi pojawia się więcej cukru. Jeśli matka nie zareaguje, produkując dodatkową insulinę, może pojawić się cukrzyca. Dlaczego niektóre męskie płody prowadzą taką ryzykowną grę, zagrażającą zdrowiu matki, a więc i własnemu? Gen odpowiedzialny za produkcję hormonu hPL jest dziedziczony wyłącznie po ojcu. Jego samolubne geny skłonne są do ryzyka – jeśli organizm matki wytrzyma, płód będzie lepiej odżywiony, większy i silniejszy, a więc wzrosną jego szanse na przeżycie i rozmnożenie się. Ta ryzykowna gra niewiele go kosztuje (oczywiście w sensie ewolucyjnym). Kobieta wszak w ciągu swojego życia może dochować się maksymalnie kilkudziesięciu własnych potomków, a będąc w ciąży ryzykuje własne zdrowie. Natomiast rekordziści mężczyźni miewają nawet po kilkaset dzieci, a przede wszystkim to nie oni je rodzą.

Egoistyczna współpraca

George Price nie chciał pogodzić się z teorią samolubnych genów. Dlatego nauczył się genetyki, aby obalić koncepcję Hamiltona. Ale zamiast dowieść jej błędności, Price swoimi badaniami jeszcze bardziej ją wzmocnił. Tego nie wytrzymała jego nadwrażliwa i niestabilna psychika. Postanowił radykalnie przeciwstawić się dyktatowi samolubnych genów – wszystko, co miał, rozdał biednym i popełnił samobójstwo.

Ten bunt Price’a jest poniekąd zrozumiały. Jak pisze George Williams, każdy człowiek o rozbudzonym poczuciu moralnym musi zareagować sprzeciwem wobec „procesu, w którym jedynym przesłaniem, jakie geny zaniosą przyszłemu pokoleniu, jest »wyzyskuj do końca twe środowisko, włączając w to twych krewnych i przyjaciół, tak byś zawsze osiągał nasz (genów) maksymalny sukces«; i w którym złotą zasadą postępowania jest »nie oszukuj, chyba że miałbyś na tym skorzystać«”.

No dobrze – słusznie ktoś zauważy – preferowanie krewnych jest zgodne z teorią samolubnych genów, ale przecież ludzie bardzo często okazują altruizm zupełnie obcym osobom. Co więcej, dość powszechnie propagowanym wzorem jest postawa „miłosiernego Samarytanina”. Kodeksy moralne nakazują uczciwość wobec innych, poszanowanie ich życia, niepożądanie żony bliźniego. Czyli wartości, które wydają się stać w jawnej sprzeczności z zasadą egoizmu genów. Dlaczego nie postępujemy jak samce lwów, zagryzające dzieci innych osobników po to, by dać większe szanse własnym genom? Czyżby ludzkie zasady moralne wyrastały ponad biologię i okiełznały genetyczne samolubstwo?


Wyjaśnienie, dlaczego potrafimy być altruistyczni nie tylko wobec tych, z którymi łączą nas bliskie więzy krwi, zawdzięczamy przede wszystkim dwóm amerykańskim uczonym – biologowi Robertowi Triversowi i politologowi Robertowi Axelrodowi. Ten pierwszy sformułował teorię altruizmu odwzajemnionego. Wykazał mianowicie, że w wielu wypadkach najbardziej opłacalną strategią z punktu widzenia samolubnych genów jest wzajemna pomoc, a nie walka. Może się ona bowiem skończyć klęską obydwu konkurentów. Oczywiście współpraca musi odbywać się zgodnie z zasadą „ja pomogę ci dziś, ty pomożesz mi jutro”.

Wet za wet

Słuszność tego poglądu potwierdził dzięki teorii gier i komputerom Axelrod. Uproszczonym, matematycznym schematem rywalizujących ze sobą samolubnych organizmów jest np. słynny „dylemat więźnia”. Przypomnijmy, na czym on polega: dwie aresztowane osoby są osobno przesłuchiwane. Policja każdemu składa propozycję: przyznasz się i obciążysz drugiego oskarżonego – wypuścimy cię na wolność, a tego drugiego skażemy na długie więzienie. Jeśli obydwaj będą milczeć, dostaną tylko niskie kary – policja nie będzie miała dostatecznych dowodów. Jeśli się wzajemnie wsypią, obydwaj pójdą na długo siedzieć.

Przez wiele lat sądzono, że ludzie kierując się egoizmem (i obawą, że druga strona na pewno też postąpi samolubnie) zawsze wybierają zdradę. Rzeczywistość okazuje się jednak mniej ponura – współpraca może przynosić na dłuższą metę większe korzyści niż skrajne samolubstwo. Aby to sprawdzić, Axelrod zorganizował pod koniec lat siedemdziesiątych turniej, do którego można było zgłaszać programy komputerowe. Miały one dwieście razy rozegrać między sobą grę w „dylemat więźnia” opisany wyżej. Chodziło o sprawdzenie, jaka taktyka okaże się najlepsza. Najwyżej punktowane było „wyjście na wolność” (a więc zdrada, pod warunkiem, że konkurujący program lojalnie milczał), a najniżej własne milczenie przy zdradzie konkurenta.

Okazało się, że cały turniej (i zorganizowane później kolejne potyczki programów) wygrywała strategia wet za wet, która zaczynała od współpracy, a potem powtarzała to, co robił drugi gracz. Zdaniem Axelroda na jej sukces „złożyła się kombinacja uprzejmości, odwetowości, wielkoduszności i przejrzystości. Jej uprzejmość zapobiega wpakowaniu się w niepotrzebne kłopoty. Odwetowość zniechęca drugą stronę do upierania się przy próbach zdrady. Wielkoduszność natomiast pomaga odbudować współpracę, a przejrzystość czyni ją zrozumiałą dla drugiego gracza, w ten sposób wywołując długotrwałą współpracę”.


Wszyscy jesteśmy więźniami

Tyle matematyczna gra. Ile ma ona wspólnego z życiem? Okazuje się, że nadspodziewanie dużo. Najbardziej znany przykład to nietoperze-wampiry. Żyją one po kilkanaście lat w koloniach – wystarczająco długo, by wielokrotnie grać z innymi osobnikami w coś, co przypomina „dylemat więźnia”. Ponadto są na tyle inteligentne, by zapamiętać, kto oszukuje, a kto współpracuje. W ich grze nagrodą jest przeżycie, a karą głód lub nawet śmierć. Wampiry dzielą się bowiem z niespokrewnionymi osobnikami wyssaną z innych zwierząt krwią. Jeśli jeden się najadł i ma pełny brzuch, oddaje nadwyżkę głodnemu osobnikowi, któremu polowanie się nie powiodło. Dzięki takiemu systemowi wszyscy zyskują. Oczywiście, cały czas istnieje pokusa oszustwa – wzięcia, ale niepodzielenia się. Jednak nietoperze stosują strategię wet za wet. Zdrada jest karana.



Podobnie postępują szympansy. Ich wybitny badacz Frans de Waal opisuje koalicję samicy Puist i samca Luita. Ten drugi, z pomocą swojej przyjaciółki, nękał rywalizującego z nim samca Nikkiego. Gdy pewnego dnia Nikkie zaatakował Puist, samica zwróciła się o pomoc do Luita. Ten jednak zdradził, nie angażując się w konflikt. To wywołało taką wściekłość Puist, że zaczęła gonić i tłuc Luita. Niewątpliwie reakcja samicy była spowodowana jakimś szympansim poczuciem sprawiedliwości.


Sytuacja ta na pewno przypomina ludzkie zachowania. U podstaw naszej moralności leży głębokie poczucie sprawiedliwości. Miłosierny Samarytanin nie zrobił więc niczego sprzecznego z naszą biologiczną naturą czy egoizmem własnych genów, gdyż mógł w przyszłości liczyć na odwzajemnienie okazanej pomocy. Jednak w jego czynie jest pewien niezwykły rys – postąpił bowiem wbrew podziałom grupowym, gdyż pomógł wyznawcy innego, pogardzanego przez własną grupę, odłamu religii.

Szeroka współpraca ponad wąskimi grupami jest niewątpliwie wyjątkowym ludzkim wynalazkiem i przyczyną spektakularnego sukcesu ewolucyjnego. Musieliśmy wyjść poza strukturę niewielkich grup łowiecko-zbierackich. Ich członków łączyły więzy krwi, a pilnowanie sprawiedliwości było wówczas o wiele łatwiejsze niż w powstałych stosunkowo niedawno wielkich organizmach społecznych, takich jak na przykład państwa. Tu łatwo o anonimowość i krótkie kontakty, a więc i pokusę zdrady w grze w „dylemat więźnia”. Dlatego potrzebna jest rozbudowana kultura, religia i instytucje państwa, jak sądy czy policja, by pilnować sprawiedliwości w toczącej się cały czas grze.

Bunt przeciw genom

Czy w takim razie w ludzkiej moralności nie ma niczego niebiologicznego? Czy zasady moralne są rezultatem gry, kompromisem w interesie samolubnych genów? – Jeśli dobrze przeanalizuje się podłoże naszych zasad moralnych, to okaże się, że są one po prostu bardzo praktyczne. Pozwalają unikać konfliktów, ustalają sposoby zachowania obniżające poziom agresji. Stosowanie zasad moralnych po prostu przynosi korzyści większości członków grupy. Tylko nieliczni zarabiają na ich łamaniu, ale taka postawa może ich drogo kosztować – mówi prof. Wojciech Pisula ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

Przeciwnicy sprowadzania naszej moralności do biologii podają jednak przykłady ultraaltruistycznych postaw, na przykład Matki Teresy z Kalkuty, które ewidentnie nie służą interesowi genów. – Matka Teresa i jej naśladowcy stanowią nieznaczący ułamek ludzkiej populacji. To prawda, wszyscy – wierzący czy nie – szanują takie postawy. Ale ilu ludzi jest gotowych naprawdę je naśladować? Czy nie ma w tym odrobiny cynizmu, że czcimy Matkę Teresę, jakbyśmy chcieli nakłonić innych do bycia jeszcze bardziej altruistycznymi, jednak sami nie jesteśmy wcale gotowi pójść w jej ślady? – zastanawia się prof. Pisula. Na pewno jest w naszym biologicznym interesie, by to inni byli miłosierni. My natomiast lubimy propagować altruizm i nieraz się nim popisywać (choćby podkreślając w CV doświadczenia z pracy w wolontariacie).


„Współczucie, empatia, sumienie, poczucie winy, wyrzuty sumienia, nawet samo poczucie sprawiedliwości, przekonanie, że za dobre uczynki należy się nagroda, a za złe kara – to wszystko można odtąd postrzegać po prostu jako skutek rozwoju życia na określonej planecie. (...) Nasze intuicyjne przeczucie, dotyczące tego, co jest dobre, a co złe, to broń stworzona do codziennej walki z innymi jednostkami” – pisze Robert Wright, psycholog z Univeristy of Pennsylvania, w książce „Moralne zwierzę” (wydawnictwo Prószyński i S-ka), której polski przekład właśnie trafia do księgarń.

Tego typu konkluzje nieuchronnie rodzą pytania, czy obnażanie źródeł ludzkiej moralności i sprowadzenie jej do biologicznego egoizmu nie jest propagowaniem cynizmu i podkopywaniem fundamentów moralności? Richard Dawkins nie zgadza się z takimi podejrzeniami. Według niego neodarwinizm pozwala bowiem dostrzec autentyczne podłoże naszych zachowań i zbuntować się przeciwko tyranii samolubnych genów. Przede wszystkim dzięki zrozumieniu, że nieraz zachęcają nas one do niecnych działań i zdrady, jeśli tylko opłaca się to ich egoistycznym interesom. W świetle tej wiedzy tym bardziej powinniśmy pilnować, by ludzkie życie, wolność, tolerancja i współpraca stanowiły najbardziej chronione wartości.

 

http://polityka.onet.pl/artykul.html?DB=162&ITEM=1158614&

Akcje Dokumentu
« Listopad 2024 »
Listopad
PnWtŚrCzPtSbNd
123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930