Paul Davies, "Ojcze nasz, któryś jest w kosmosie" (2003)
The Atlantic Monthly, wrzesień 2003 http://tygodnikforum.onet.pl/1144944,0,6049,926,6,artykul.html
Odkrycie śladów życia na Marsie czy gdzie indziej we wszechświecie może podważyć wiarę w Boga i rozsadzić fundamenty religii. Czy ziemski Kościół gotów jest na spotkanie z UFO? - zastanawia się astrobiolog Paul Davies.
Niedawne odkrycie obfitych zasobów wody na Marsie, choć jedynie pod postacią wiecznej zmarzliny, ożywiło nadzieje na znalezienie tam śladów życia. Czerwona Planeta od dawna przykuwała uwagę osób snujących spekulacje o życiu pozaziemskim, zwłaszcza od lat 90. XIX wieku, kiedy H.G. Wells napisał "Wojnę światów", a astronomowie Lowell i Schiaparelli ogłosili, że dostrzegli na pustynnej powierzchni planety sztuczne kanały.
Wszechświat tak niebywale przyjazny dla życia to nadzwyczajna i nieoczekiwana premia, kryjąca się w inwentarzu praw natury - osoby o orientacji religijnej mogą interpretować ją jako świadectwo boskiej pomysłowości i troski. Interpretacja ta zakłada, że wszechświat nie jest wynikiem bezpośredniej, boskiej ingerencji, natomiast Bóg stworzył odpowiednie prawa natury, gwarantujące wyłonienie się w kosmosie licznych form życia i umysłu. Innymi słowy, jest to wszechświat, w którym nie ma cudów, z wyjątkiem jednego, jakim jest sama natura. Dyskusja nad życiem pozaziemskim dopiero się rozpoczęła, a dobrym punktem wyjścia będzie dla niej prosta konstatacja, że odkrycie życia poza Ziemią nie musi oznaczać teologicznej katastrofy. Wizja natury, którą osobom przywiązującym wagę do duchowości podsuwa zmodyfikowany argument teleologiczny, jest wysoce inspirująca - dużo bardziej niż obraz wszechświata całkowicie pozbawionego życia, poza jedną jedyną planetą.
>
<br>
Dziś naukowcy nie oczekują, że znajdą tam coś więcej niż proste bakterie ukryte głęboko w gruncie. A jednak odkrycie choćby jednej bakterii gdziekolwiek poza Ziemią zmusiłoby nas do rewizji naszego sposobu postrzegania samych siebie i naszego miejsca w kosmicznym porządku rzeczy. Powstałby głęboki kryzys tożsamości duchowej, równie dramatyczny jak ten, który wywołał w I połowie XVI wieku Kopernik, dowodząc, że Ziemia nie jest centrum wszechświata.
>
<br>
Czy jesteśmy sami we wszechświecie to jedno z wielkich egzystencjalnych pytań, przed którymi dziś stoimy. Zapewne właśnie ze względu na emocjonalne nacechowanie tej problematyki, tak bardzo fascynują ludzi poszukiwania życia poza Ziemią. Wyniki badań opinii publicznej i popularność stron internetowych wskazują na duże poparcie i zainteresowanie dla misji kosmicznych, mających choćby odległy związek z takimi poszukiwaniami. NASA zmieniła nawet strategię badawczą i powołała Instytut Astrobiologii, którego zadaniem są badania nad życiem w kosmosie.
>
<br>
Czekając na pierwszy kontakt
>
<br>
Szukając życia poza Ziemią, badacze od dawna koncentrują się na Marsie, gdyż znajduje się on względnie blisko naszej planety. Szanse na znalezienie żyjących organizmów są niewielkie, ale nawet ślady życia z przeszłości byłyby odkryciem o bezprecedensowym znaczeniu dla nauki. Zanim jednak można by wyciągnąć na ich podstawie jakiekolwiek wnioski filozoficzne lub teologiczne, należałoby stwierdzić, czy formy te powstały niezależnie od życia na Ziemi.
>
<br>
Gdyby znaleziono na Marsie ślady życia sprzed miliardów lat, które okazałyby się identyczne z pewnymi formami znanymi z Ziemi, ich przeniesienie przez meteoryty byłoby najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem tej zbieżności i nadal nie mielibyśmy dowodu, że życie powstało niezależnie od siebie w dwóch różnych miejscach.
>
<br>
Jest to obserwacja o zasadniczym znaczeniu. W swej teorii Karol Darwin przedstawił przekonujące wyjaśnienie trwającej przez miliardy lat ewolucji życia, jednak rozmyślnie uchylił się od odpowiedzi na pytanie, jak ono powstało. "Równie dobrze można pytać o pochodzenie materii" - napisał w liście do przyjaciela. Półtora wieku później naukowcy nadal nie bardzo rozumieją, w jaki sposób powstał pierwszy żywy organizm.
>
<br>
Życie: kosmiczny żart?
>
<br>
Niektórzy badacze są zdania, że życie na Ziemi jest "chemicznym wybrykiem natury" - wynikiem nadzwyczajnego zbiegu okoliczności - i dlatego musi być zjawiskiem unikatowym w całym wszechświecie. Ponieważ nawet najprostszy znany mikroorganizm jest tworem niewiarygodnie wręcz złożonym - dowodzą - prawdopodobieństwo, że mógł on powstać w drodze przypadkowych oddziaływań molekularnych, jest nieskończenie małe, a szansa, by taki proces powtórzył się dwukrotnie, w różnych miejscach, jest praktycznie równa zeru.
>
<br>
Zdecydowanym zwolennikiem tego poglądu był francuski biochemik, laureat Nagrody Nobla, Jacques Monod. "Człowiek nareszcie wie, że jest sam w obojętnych bezkresach wszechświata, w którym pojawił się wyłącznie przez przypadek" - pisał w 1971 roku. Ta ponura diagnoza stała się dla niego argumentem na rzecz ateizmu, dowodem absurdu i bezsensu istnienia. W ujęciu Monoda jesteśmy tylko statystami w majestatycznym, lecz bezosobowym dramacie kosmicznym - nieistotnym i niezamierzonym epizodem na bocznej scenie.
>
<br>
Jeśli jednak było inaczej? Wielu naukowców uważa, że życie nie jest wcale kaprysem przyrody (szansę powstania życia przez przypadek, jak zasugerował kiedyś brytyjski kosmolog Fred Hoyle, można porównać do prawdopodobieństwa, że trąba powietrzna przechodząca przez złomowisko złoży z rozrzuconych części funkcjonującego boeinga 747).
>
<span class="c41">Życie to raczej wynik działania praw natury. Do historii przeszło stwierdzenie fizyka Freemana Dysona: Wszechświat musiał w jakimś sensie wiedzieć, iż się pojawimy. Nikt nie potrafi określić, w jakim dokładnie sensie wszechświat nosi w sobie zarodki życia ani w jaki sposób jego ogólna zapowiedź przekłada się na konkretne procesy fizyczne na poziomie cząsteczkowym. Być może jednak materia i energia zawsze mają tendencję do tworzenia form życia dzięki zjawisku nazywanemu często "samoorganizacją"?<span>
>
<br>
W roku 1994, rozważając tę samą kwestię, inny noblista, belgijski biochemik Christian de Duve, pisał: "Postrzegam wszechświat nie jako "kosmiczny żart", ale jako twór sensowny - zbudowany w taki sposób, by wytworzyć życie i umysł, doprowadzić do powstania istot myślących, zdolnych dostrzegać prawdę, widzieć piękno, odczuwać miłość, pragnąc dobra, nazywać zło, doświadczać tajemnicy".
>
<br>
Między przypadkiem a koniecznością
>
<br>
Żadne z tych wyjaśnień nie odwołuje się do cudów. Przypisywanie początku życia zaistniałemu z boskiej woli cudowi to nie tylko płachta na byka dla naukowców, ale także zabieg podejrzany z teologicznego punktu widzenia. Ukuto nawet określenie "Bóg-zapchajdziura", aby ośmieszyć pogląd, że można powoływać się na Boga wszędzie tam, gdzie w naukowym zrozumieniu świata pozostają luki.
>
<br>
Problem z takim podejściem polega na tym, że w miarę postępów w nauce luki się wypełniają, a Bóg zostaje stopniowo usuwany z opisu przyrody. Teologowie dawno już zrozumieli, że podejmując konfrontację z nauką na jej własnym gruncie, zepchnęliby siebie samych do bezustannej defensywy. Odwoływanie się do powstania życia jako dowodu na istnienie Boga, to taktyka zagrożona natychmiastową klęską, gdyby komuś udało się wytworzyć życie w probówce. A koncepcja Boga, który chaotycznie przestawia od czasu do czasu atomy, współzawodnicząc w tym z siłami natury, to zdecydowanie mało inspirująca wizja Wielkiego Architekta.
>
<br>
Teologiczna linia frontu w sporze o początek życia przebiega więc nie między tym, co naturalne, i tym, co cudowne, tylko między czystym przypadkiem a operującą nieuchronnie niczym prawo natury koniecznością. Ateiści na ogół wyznają ten pierwszy pogląd, zaś teiści podpisują się pod drugim, ale są to podziały ogólne i w żadnym razie nie należy ich absolutyzować. Nic nie stoi na przeszkodzie, by ateista uważał, iż życie jest zmyślnie wpisane w naturę wszechświata. Można również być teistą i stać na stanowisku, że Bóg stworzył jedną tylko planetę obdarzoną życiem - z pomocą cudu lub bez.
>
<br>
Człowiek spada z tronu
>
<br>
Choć odkrycie mikroorganizmów na Marsie lub gdzie indziej rozpaliłoby zażartą dysputę teologiczną, prawdziwie trudne pytania rodzi dopiero możliwość, że żyją gdzieś istoty pozaziemskie dysponujące rozwiniętą inteligencją i technologią. Większość naukowców nie wierzy w ich istnienie, ale grupa astronomów-zapaleńców od 40 lat przeczesuje niebo radioteleskopami w nadziei odebrania sygnału od cywilizacji z innej części Galaktyki. Przedsięwzięcie to nosi nazwę SETI (Search for Extraterrestrial Intelligence - poszukiwania pozaziemskich cywilizacji).
>
<br>
Ponieważ Układ Słoneczny jest tworem względnie młodym w stosunku do wieku wszechświata, jakakolwiek pozaziemska cywilizacja odkryta w ramach programu SETI, okaże się przypuszczalnie o wiele starsza i - można zakładać - będzie górować nad nami wiedzą i mądrością. Możliwe jest, w istocie, że nasz poziom nauki i techniki tamci osiągnęli miliony czy nawet miliardy lat temu. Już sama myśl o możliwym istnieniu tak rozwiniętych istot pozaziemskich stawia naszą religię przed kolejnymi niewygodnymi pytaniami.
>
<br>
Wszystkie główne religie świata powstały w czasach przednaukowych, kiedy Ziemię uważano powszechnie za środek wszechświata, a człowieka za najwyższą formę stworzenia. Wraz z odkryciami naukowymi ostatnich 500 lat nasz status ulegał stopniowej degradacji.
>
<br>
Najpierw okazało się, że Ziemia jest tylko jedną z kilku planet krążących wokół Słońca. Później cały Układ Słoneczny został relegowany na obrzeża Galaktyki, a Słońce zaklasyfikowano jako nie wyróżniającego się niczym karła, jakich w Galaktyce są miliardy. Z teorii ewolucji wynikał wniosek, że człowiek jest tylko gałązką w rozłożystym drzewie genealogicznym gatunków. Ten kierunek zmian utrzymał się i w XX wieku, kiedy nawet prymat naszej hałaśliwie wychwalanej inteligencji został zagrożony. Komputery zaczęły górować nad nami intelektem. W obliczu postępów inżynierii genetycznej stajemy wobec widma "dzieci na zamówienie" o supermózgach, które pozostawią nas daleko w tyle. I musimy liczyć się z niemiłą ewentualnością, że my sami, dzieci Boga, znajdujemy się - w perspektywie astrobiologicznej - daleko poza galaktyczną czołówką.
>
<br>
Teologowie umieją mężnie stawiać czoła takim wyzwaniom. Kościół chrześcijański musiał wielokrotnie w dziejach akceptować nowe fakty naukowe, podkopujące obowiązującą doktrynę. Ale była to na ogół akceptacja wyrażana niechętnie i bardzo późno. Na przykład dopiero niedawno papież uznał, że darwinowska ewolucja to coś więcej niż tylko teoria. Ale jeśli program SETI przyniesie sukces, teologowie nie będą mogli pozwolić sobie na luksus trwających przez wiele dziesięcioleci dogłębnych debat nad znaczeniem tego odkrycia. Jego skutki będą odczuwalne natychmiast.
>
<br>
Za kogo umarł Chrystus?
>
<br>
Odkrycie pozaziemskich superistot może nie mieć aż tak destrukcyjnego wpływu na religię, jeżeli człowiek zdoła zachować swój szczególny status duchowy. Przecież religia dotyczy przede wszystkim stosunku ludzi do Boga, nie zaś ich cech biologicznych lub intelektualnych. Można wyobrazić sobie istoty pozaziemskie, które choć mądrzejsze i sprytniejsze od nas, nie dorównują nam duchowo czy wręcz reprezentują zło. Ale bardziej prawdopodobne jest, że każda cywilizacja, która wyprzedziła nas w rozwoju naukowym, osiągnęła wyższy od naszego poziom moralny. Można nawet spekulować, że zaawansowana cywilizacja pozaziemska prędzej czy później powinna znaleźć sposób, by na drodze genetycznej wyeliminować zło w postępowaniu, zmieniając się tym samym w społeczeństwo świętych. Załóżmy więc, że cywilizacja taka wyprzedza nas nie tylko na polu nauki i techniki, ale także rozwoju duchowego.
>
<br>
Co dzieje się wtedy z przyjmowanym dotąd z założenia specjalnym związkiem ludzkości z Bogiem? Jest to trudny problem zwłaszcza dla chrześcijan, ze względu na szczególny charakter inkarnacji Chrystusa. Ze wszystkich religii świata chrześcijaństwo kładzie największy nacisk na odrębność gatunkową człowieka. Chrystus był zbawcą i odkupicielem ludzkości. Nie umarł za delfiny ani goryle, a już z całą pewnością nie za przysłowiowe zielone ludziki. Ale co czeka w takim razie głęboko uduchowione istoty pozaziemskie? Czy nie zostaną zbawione?
>
<br>
Spór o zielony krzyż
>
<br>
Ci nieliczni teologowie chrześcijańscy, którzy ustosunkowali się do tego ważkiego problemu, dzielą się na dwa obozy. Niektórzy sugerują zwielokrotnioną inkarnację, a nawet ukrzyżowanie - Bóg przyobleka się w zielone ciałko, aby zbawiać zielone ludziki - jak powiedział mi kiedyś pewien wybitny pastor anglikański. Większość jednak uważa, że jest to koncepcja przerażająca lub niepoważna.
>
<br>
Przecież, zgodnie ze światopoglądem chrześcijańskim, Jezus był jedynym synem Boga. Czy Bóg kazałby tej samej osobie w nieskończoność przychodzić na świat, ponosić męczeńską śmierć i zmartwychwstawać na kolejnych planetach? Taki scenariusz wyśmiewał już w 1794 roku Thomas Paine. "Czyżby syn Boży - pisał w dziele "The Age of Reason" - a czasem i Bóg we własnej osobie, nie miał nic innego do roboty, jak podróżować od świata do świata w nie kończącym się cyklu śmierci, bez chwili przerwy na życie?" Paine wyciągał stąd wniosek, że chrześcijaństwo po prostu nie przystaje do wiary w istoty pozaziemskie, pisząc: "Ktoś, kto uważa, że wierzy w jedno i drugie, za mało o obu tych sprawach myślał".
>
<br>
Katolicy uważają zwykle, że koncepcja wielości inkarnacji graniczy z herezją - nie ze względu na ten z lekka komiczny aspekt, ale dlatego że wydaje się zakładać automatyzm aktu, który miał być wyjątkowym darem Boga. "Bóg wybrał bardzo szczególny sposób odkupienia ludzi - pisze jezuita George Coyne, dyrektor obserwatorium watykańskiego, który jako badacz interesuje się astrobiologią. - Wysłał do nich swego jedynego syna, Jezusa, który oddał życie, by ich uwolnić od grzechu. Ale czy Bóg zrobił to także dla istot pozaziemskich? Teologiczne implikacje dotyczące Boga stają się coraz poważniejsze
>
<span class="c41">Bardziej pozytywne stanowisko zajmuje Paul Tillich, jeden z niewielu wybitnych teologów protestanckich, którzy poważnie zainteresowali się kwestią istot pozaziemskich: "Człowiek nie może uzurpować sobie wyłączności inkarnacji". Luterański teolog Ted Peters z Centrum Teologii i Nauk Przyrodniczych (Center for Theology and Natural Science) w Berkeley w Kalifornii przeprowadził specjalne badania nad implikacjami wiary w istoty pozaziemskie dla przekonań religijnych.<span>
>
<br>
Omawiając historię debaty na ten temat, napisał: "Teologowie chrześcijańscy z zasady potrafili tak zinterpretować doktrynę inkarnacji Jezusa Chrystusa i rolę Boga jako stwórcy i zbawiciela, by rozciągały się także na inne światy". Peters uważa, że chrześcijaństwo jest wystarczająco silne i elastyczne, by dobrze znieść ewentualne odkrycie pozaziemskiej cywilizacji. Teologiem, który podkreśla, że nie boi się tego wyzwania, jest Robert Russell, również z Centrum w Berkeley. "W czasie, kiedy czekamy na "pierwszy kontakt" - napisał - takie rozważania i refleksje są niezwykle cenne".
>
<br>
Kto zbudował drabinę rozwoju?
>
<br>
Nawet dla chrześcijan, którzy odrzucają ideę wielokrotnego wcielenia, istnieje interesująca możliwość kompromisu: być może w przebiegu ewolucji jest element teleologiczny, który sprawia, że podobne do ludzi istoty pozaziemskie są jej nieuniknionym wytworem końcowym. I nawet jeżeli homo sapiens jako taki nie znajduje się jako jedyny w centrum boskiej uwagi, to cała szersza klasa humanoidów we wszechświecie zapewne tak.
>
<br>
Taką właśnie podstawową ideę wyznaje filozof Michael Ruse, przekonany darwinista i agnostyk sympatyzujący z chrześcijaństwem. Postrzega on stopniowy postęp ewolucji w przyrodzie jako wybrany przez Boga model stworzenia, a historię życia jako drabinę wiodącą nieubłaganie od mikrobów ku człowiekowi.
>
<br>
Większość biologów uważa za nonsensowną koncepcję "ewolucji progresywnej", której założonym z góry końcowym etapem są ludzie. Stephen Jay Gould określił kiedyś samą tę ideę mianem "niebezpiecznej". Przecież istotą darwinizmu jest założenie, iż natura jest ślepa. Nie potrafi wybiegać wzrokiem w przyszłość. Gould twierdził, że gdyby jeszcze raz uruchomić od początku bieg ewolucji, rezultat okazałby się zupełnie inny od tego, co obecnie obserwujemy. Ale niektórzy szanowani biolodzy zdecydowanie odrzucają ten pogląd Goulda. Christian de Duve nie przeczy, że drobne szczegóły historii ewolucji zależą od przypadku, ale jest zdania, że ogólny kierunek zmian ewolucyjnych jest w jakiś sposób wewnętrznie zdeterminowany - że było nieomal przeznaczeniem, by w ogólnym pochodzie ku coraz większej złożoności powstały rośliny i zwierzęta.
>
<br>
Inny biolog o darwinowskiej orientacji, Simon Conway Morris z Cambridge, przedstawia własną argumentację na rzecz "drabiny postępu", opierającą się na zjawisku ewolucji zbieżnej - tendencji, jaką wykazują organizmy o podobnym wyglądzie zewnętrznym, by niezależnie od siebie zasiedlać podobne nisze ekologiczne.
>
<br>
Na przykład wymarły tygrys tasmański odgrywał w Australii rolę swego imiennika, wielkiego kota, choć jako torbacz był genetycznie bardzo odległy od łożyskowców. Podobnie jak Ruse Conway Morris utrzymuje, że "odpowiednie dla ludzi nisze" zostały zapewne wypełnione także na innych planetach, na których istnieją zaawansowane formy życia. Posuwa się nawet do twierdzenia, że istoty pozaziemskie będą miały postać humanoidalną. Nie wymaga wielkiego wysiłku, by w kontekście tego wniosku nabrać przekonania, że istoty pozaziemskie wiedzą, co to grzech, sumienie, dylematy etyczne czy lęk przed śmiercią.
>
<br>
Problemy teologiczne, jakie stwarza możliwość istnienia rozwiniętych istot pozaziemskich, są mniej dotkliwe dla judaizmu i islamu. Co najmniej muzułmanie są przygotowani na spotkanie z cywilizacją pozaziemską - Koran stwierdza explicite: "A spośród Jego znaków jest stworzenie niebios i ziemi, i zwierząt, które na nich rozsiał".
>
<br>
A jednak obie te religie podkreślają szczególny status człowieka - a mówiąc ściśle, konkretnych, dobrze określonych grup ludzi, którzy przyjęli daną wiarę. Czy istota pozaziemska może zostać żydem lub mahometaninem? Czy to pytanie w ogóle ma sens? Spośród wielkich wspólnot religijnych świata, buddyści i hinduiści wydają się najmniej zagrożeni perspektywą spotkania z rozwiniętą cywilizacją pozaziemską, ze względu na ich pluralistyczne koncepcje Boga i o wiele śmielszą wizję kosmosu. Wszechświat pełen Boga
>
<br>
Paradoksem jest wysuwany wobec programu SETI zarzut, że stawia sobie quasi-religijny cel. Kierująca Instytutem SETI w Mountain View (stan Kalifornia) Jill Tarter trzyma się z dala od religii i lekceważąco mówi o teologicznych łamańcach, w jakie wdają się badacze o orientacji religijnej, chcąc pogodzić wiarę z możliwością istnienia istot pozaziemskich.
>
<br>
"Bóg to nasz własny wynalazek - napisała. - Jeśli mamy przetrwać lub przekształcić się w długowieczną cywilizację techniczną, powinniśmy wyrosnąć ze zinstytucjonalizowanych systemów religijnych. Jeśli odbierzemy wiadomość od przedstawicieli cywilizacji pozaziemskiej i będzie ona miała charakter świecki, świadczyć to będzie o tym, moim zdaniem, że obywają się oni bez zinstytucjonalizowanej religii - wyrośli z niej".
>
<br>
A jednak rozumowanie Tarter jest dość naiwne. Choć w dziejach powstało i zanikło wiele ruchów religijnych, pewien rodzaj duchowości wydaje się częścią ludzkiej natury. Nawet uczeni o orientacji ateistycznej mówią o doświadczaniu tego, co Albert Einstein nazywał "kosmicznym uczuciem religijnym" w obliczu zatrważającego majestatu wszechświata.
>
<br>
Czy rozwinięte istoty pozaziemskie łączy z nami ów wymiar duchowy, choćby już dawno "wyrosły" ze zinstytucjonalizowanej religii? Steven Dick, historyk nauki z Obserwatorium Marynarki Wojennej USA (US Naval Observatory), uważa, że tak. Specjalizujący się w historii rozważań nad życiem pozaziemskim Dick jest zdania, że życie duchowe ludzkości zostałoby rozszerzone i wzbogacone przez kontakt z pozaziemską cywilizacją. Przewiduje jednak, że nasza obecna koncepcja Boga musiałaby ulec w takim wypadku gruntownej przebudowie.
>
<br>
Dick stworzył zarys dyscypliny, którą nazywa nową "kosmoteologią", postrzegającej ludzką duchowość w pełnym kontekście kosmologicznym i astrobiologicznym. - Rozwojowi wiedzy o naszym miejscu we wszechświecie - twierdzi - i fizycznemu oderwaniu się od ojczystej planety będzie towarzyszyć wzrost naszej kosmicznej świadomości. Dick proponuje rezygnację z wyznawanej przez religie monoteistyczne koncepcji transcendentnego Boga i zastąpienie go, jak to określa, "Bogiem naturalnym" - nadrzędną istotą mieszczącą się w porządku wszechświata i przyrody. - Z całym szacunkiem dla obecnych tradycji religijnych, których historia rozciąga się na blisko cztery tysiąclecia - przewiduje Dick - to właśnie naturalny Bóg kosmicznej ewolucji i przyrodniczego wszechświata, a nie nadprzyrodzony Bóg mieszkańców starożytnego Bliskiego Wschodu, może okazać się Bogiem nowego tysiąclecia.
>
<br>
Najwyższy twórca sił natury
>
<br>
Choć możliwość odkrycia życia pozaziemskiego pod pewnymi względami podważa istniejące religie, to jednak ma dla nich i dobre strony.
>
<br>
Jedną z konsekwencji powstania astrobiologii jest zdumiewające odrodzenie się tzw. argumentu teleologicznego za istnieniem Boga. W pierwotnej postaci, sformułowanej w XVIII wieku przez Williama Paleya, dotyczył on ścisłego przystosowania organizmów żywych do ich środowiska jako dowodu na działanie opatrznościowej ręki dobrotliwego stwórcy. Darwin zmiażdżył ten argument, pokazując, w jaki sposób napędzana przez losowe mutacje i dobór naturalny ewolucja jest w stanie przynieść taki sam efekt jak akt stworzenia.
>
<br>
Obecnie argument teleologiczny powrócił w zmienionej postaci, w pełni akceptując darwinowski opis ewolucji, a koncentrując się na pochodzeniu życia. Jeśli życie okaże się rozpowszechnione we wszechświecie - głosi zmodyfikowany argument teleologiczny - musi ono powstawać w miarę łatwo z nieożywionych substancji chemicznych, a zatem prawa natury muszą być bardzo zmyślnie dobrane, by sprzyjały osiąganiu tego osobliwego i niezwykłego stanu materii, który z kolei prowadzi do jeszcze bardziej godnego uwagi i niezwykłego zjawiska, jakim jest umysł.
>
<br>
Wiele nauczyła nas pod tym względem historia. Czterysta lat temu Giordano Bruno został przez Kościół spalony na stosie w Rzymie, między innymi za głoszenie wielości zamieszkałych światów. Dla osób, których poglądy teologiczne zasadzały się na koncepcji Ziemi z jej bogactwem form życia jako niepowtarzalnego cudu, sama wizja życia pozaziemskiego okazała się poważnym zagrożeniem. Ale dziś możliwość istnienia życia w innych częściach wszechświata w niczym nie powinna zagrażać naszej duchowości. Im bardziej jesteśmy przekonani, że powstanie życia jest procesem naturalnym (czyli im głębiej wpisane jest ono, w naszym odczuciu, w ogólny porządek kosmiczny), tym bardziej przemyślnie i pomysłowo zorganizowany (czy ktoś odważy się powiedzieć: "zaprojektowany"?) wydaje się wszechświat.
>
<br>
Paul Davies jest profesorem nauk przyrodniczych w Australijskim Centrum Astrobiologii przy Macquarie University w Sydney. Napisał 25 książek, m.in. "Are We Alone?" (Czy jesteśmy sami?) (1995) i "The Fifth Miracle: The Search for the Origin and Meaning of Life" (Piąty cud: W poszukiwaniu początków i sensu życia) (1998).
>
<p>