Narzędzia osobiste
Jesteś w: Start Artykuły Poza granicami uczciwości

Poza granicami uczciwości

Wątpiących w sens propagowania kreacjonizmu zawiadamiam, że w monolicie ateistyczno-ewolucyjnym rysują się pęknięcia. Mam wrażenie, że oficjalna nauka przygotowuje społeczeństwo do przyjęcia informacji, że ewolucja to na razie tylko niespełnione marzenie ateistów i dlatego kreacjonizm winno się traktować równie poważnie. Jak bowiem objaśnić ukazanie się w Świecie Nauki komunikatu pod tytułem "Poza granicami fizyki. Słynni naukowcy poszukują dowodów istnienia Boga". [1] Autor, W. Wayt Gibbs donosi, że na konferencji w University of California w Berkeley kilkuset naukowców zastanawiało się nad tym "czy mamy wystarczające dowody wspierające wiarę w Boga". Oczywiście większość odpowiedziała "nie", ale 20 naukowców przedstawiło opinię, że mamy szereg faktów obserwowanych w przyrodzie świadczących o istnieniu Stwórcy. Dla ateistycznej większości żaden z tych faktów nie jest przekonujący - to zrozumiałe. Oni wiedzą, że Boga nie ma i każda, nawet wyjątkowo niewiarygodna teoria dostarczy pretekstu by odrzucić nawet tak silne argumenty jak zasada antropiczna. [2]

Sprawozdawca wspomnianej konferencji bardzo się postarał, by czytelnik wyrobił sobie poprawny pogląd na ową dwudziestkę uczonych. Podając ważne stwierdzenie George'a Ellisa: "Olbrzymia liczba danych wskazuje na istnienie Boga", uzupełnia je informacją, że autor to kosmolog i "głęboko wierzący kwakier". John Polkinghorne, który postawił szereg kłopotliwych pytań ateistom, jest przedstawiony jako: "fizyk cząstek elementarnych, który został pastorem Kościoła anglikańskiego". Natomiast Andrei D. Linde to nie np. "zagorzały wyznawca ateizmu", tylko po prostu: "kosmolog ze Stanford University", który kwestionuje pogląd, że koincydencje zasady antropicznej wskazują na istnienie Boga. Czy można mieć wątpliwości, za kim opowiedzieć się w starciu kleru z kosmologiem w sprawie interpretacji faktów przyrodniczych, mających stanowić o istnieniu lub nieistnieniu Boga?

Traktujący o tym samym wydarzeniu w University of California pięciostronicowy tekst artykułu w Newsweeku właściwie zaprzecza tytułowi "Nauka znajduje Boga". Niesie on czytelnikom następujące przesłanie: rozmaici fizycy (talmudyści, chrześcijanie i księża) oraz astronomowie (kwakrzy i jezuici) wspierają swą wiarę przy pomocy uprawianej nauki. Chociaż autorka omawia to samo, co wspomniane powyżej spotkanie naukowców w Berkeley, to pisze, że występowali tam ortodoksyjni żydzi, anglikanie, kwakrzy, katolicy i muzułmanie. [3]

Takie manipulacje prawdziwymi danymi mają utwierdzać czytelników w przekonaniu, że zwolennicy tezy o istnieniu Boga są poddani silnej presji czynników pozanaukowych, czyli religijnych. Tymczasem jest całkiem odwrotnie. Rosnąca liczba uczonych identyfikuje się ze stanowiskiem jednego z ojców współczesnej astronomii Allana R. Sandage'a: "To właśnie nauka doprowadziła mnie do konkluzji, że świat jest zbyt skomplikowany, by nauka mogła go objaśnić". Wiara dla Sandage'a jest więc skutkiem jego rozwoju naukowego. Nauka zaś środkiem dochodzenia do Boga.

Sądzę, że nawet te wypaczone doniesienia świadczą o nadchodzeniu wielkiej zmiany. Jeszcze dwadzieścia lat temu taka konferencja mogłaby odbyć się w przyparafialnej salce, a uczestnikami byliby raczej duchowni niż naukowcy. Jeśli media doniosłyby o takim spotkaniu to pod tytułem: "Pseudouczeni przeciwko nauce" lub: "Dowody istnienia Boga czy ignorancji?"

Dwadzieścia lat temu Mary Leakey w miesięczniku National Geographic napisała o odkrytych w afrykańskiej dolinie Laetoli i datowanych na 3.7 mln lat odciskach stóp: "tak bardzo przypominały one ślady współczesnego człowieka, że aż trudno uwierzyć, że znaleziono je w tak starych tufach wulkanicznych". [4] Wypowiedź ta przejdzie do historii jako przykład ewolucyjnej ortodoksji lekceważącej elementarny obiektywizm w imię obowiązującego dogmatu. Wielokrotnie wracałem do tego tekstu i nie mogłem pojąć, jak to możliwe? Jak się okazało niedawno, nie byłem osamotniony w swym zadziwieniu:

Najbardziej zdumiał nas fakt, że naukowcy o światowej reputacji, najwięksi specjaliści w swym zawodzie, patrzyli na te ślady, opisywali ich niemal ludzkie cechy i ani przez chwilę nie pomyśleli, że istoty, które je pozostawiły, mogły być takie jak my. [5]

Przez lata pytałem sam siebie: dlaczego przodek człowieka z Laetoli ewoluował tylko od stóp w górę? Czy przez blisko 4 mln lat afrykańskie środowisko, ta siła sprawcza ewolucji człowieka, zmieniało się drastycznie tylko ponad poziomem gruntu lub oddziaływało na hominidy w górnych partiach? Dlaczego uczonych nie niepokoi stwierdzony przez zespół Mary Leakey fakt, że to samo środowisko oddziaływało tak selektywnie: przy pomocy doboru naturalnego dokonało hiperrewolucyjnych zmian hominidów (poza stopami), ale zupełnie nie oddziaływało na słonie, nosorożce, gazele i setki innych organizmów z Laetoli?

Do dziś nurtują mnie jeszcze inne wątpliwości, gdy patrzę na świetne zdjęcie w National Geographic z kwietnia 1979, na którym dr Tim White odkopuje słynne odciski stóp spod kilkunastocentymetrowej warstwy gleby. Na sąsiedniej stronie umieszczono komentarz-wyjaśnienie: hominidy odcisnęły stopy w wulkanicznym popiele, popiół wulkaniczny je zabezpieczył przed zatarciem, następnie w ciągu tysiącleci ślady pokrył wulkaniczny popiół warstwą o grubości 22 m. Kiedy aktywność pobliskiego wulkanu ustała, erozja wodna odsłoniła starożytne odciski stóp i kopyt zwierząt. Na jakiej podstawie oszacowano wielkość depozytu popiołów, wielkość opadów i tempo erozji wodnej w ciągu 4 mln lat? Skąd ta liczba 22 metry? Wiadomo, że przy pomiarach wieku metodą radiometryczną miarą czasu jest stosunek koncentracji pewnych izotopów w próbce. Czy uwzględniono w datowaniu stanowiska w Laetoli wpływ opadów i erozji wodnej 22 metrów osadu na skład izotopowy prób gleby pobranych z pozostałej cienkiej warstwy gleby? Jeśli uwzględniono, to na jakiej podstawie?

Ostatnio w Świecie Nauki powrócił temat słynnych tropów z Laetoli. Jednakże inne niż powyższe pytania frapują autorów artykułu: ilu osobników pozostawiło tropy? Jeśli trzech, to czy jeden z nich szedł po śladach przewodnika? Dokąd szły te hominidy? Czy była to grupa rodzinna? Ale ani słowa o tym, że tropy były tak bardzo podobne do śladów stopy współczesnego człowieka. Dowiadujemy się natomiast, że po dwudziestu latach dyskusji nie ma zgodności co do gatunku hominidów z Laetoli. Sama Mary Leakey wstrzymała się od zaliczenia ich do jakiegokolwiek gatunku (bardzo ostrożnie interpretowała swe odkrycia). Była wszakże przekonana, iż ślady z Laetoli pozostawili przedstawiciele linii rozwojowej bezpośrednich przodków człowieka. [6]

Myślę, że czas beztroski i arogancji ewolucjonistów odchodzi w niebyt. Nie będzie można dłużej bezkarnie namawiać ludzi do wierzenia w to, że do zrobienia zegarka wystarczy ślepy zegarmistrz.

Nawet w podręczniku geografii mojego syna znajduję zdania, które niedawno jeszcze byłyby antynaukowym bluźnierstwem:

Dokładnie jeszcze nie wiadomo, jak powstała Ziemia. Istniejące teorie to przypuszczenia. Prawdopodobnie około 5 mld lat temu (...). [7]

Oczywiście, dalej prezentowany jest ewolucyjny model historii Ziemi, ale bez takich jeszcze do niedawna standardowych sformułowań jak np. "do niedawna wierzono, że Ziemia ma zaledwie 6000 lat. Obecnie wiemy na pewno, że wiek Ziemi wynosi co najmniej 3 do 5 mld lat" itp.

Czyżby więc proroctwo Phillipa E. Johnsona o upadku ewolucjonizmu w XXI wieku miało się spełnić? Nie zanosi się na schyłek ewolucjonizmu w Polsce, gdzie ilość wydawanych książek o ewolucji jest imponująca i rośnie z roku na rok. Często są one dofinansowane na zmianę przez Komitet Badań Naukowych i Ministerstwo Edukacji, gdyż polityka kulturalna, oświatowa i naukowa jest w rękach ewolucjonistów. Mam wrażenie, że ta zwiększona ilość propagandy ewolucyjnej ma za zadanie zagłuszyć niepokój, jaki muszą wywoływać publikacje książek Behe'go, Browna, Cremo i Thompsona, Dentona, ReMine'a czy wydanych również po polsku książek australijskiego kreacjonisty J.W.G Johnsona i ostatnio wydanej książki amerykańskiego prawnika Phillipa E. Johnsona Sąd nad Darwinem.

Ale generalnie uważam upadek dogmatu ewolucyjnego za nieunikniony. Nie ukrywam też satysfakcji z faktu, iż w tym procesie destrukcji mam swój skromny udział.

Eugeniusz  Moczydłowski

Przypisy

[1] Świat Nauki "Poza granicami fizyki. Słynni naukowcy poszukują dowodów istnienia Boga" (październik 1998, s. 11- 12).

[2] Patrz: Na Początku... 1997, nr 5, s. 118-120.

[3] Sharon Begley, Science Finds God, Newsweek 27 lipiec 1998, s. 44.

[4] Mary D. Leakey, Footprints in the Ashes of Time, National Geographic, kwiecień 1979.

[5] Michael A. Cremo, Richard L. Thompson, Zakazana archeologia, Wydawnictwo Arche, Wrocław 1998, s. 270.

[6] Neville Agnew i Martha Demas, Zachować tropy z Laetoli, Świat Nauki listopad 1998, s. 26-35.

[7] Halina Powęska, Geografia, Podręcznik dla klasy szóstej szkoły podstawowej, Nowa Era, Warszawa 1998, s. 10.

Źródło: Na Początku..., Rok 6, nr 1 (112), s. 14-19, 1999 r.

Akcje Dokumentu
« Grudzień 2024 »
Grudzień
PnWtŚrCzPtSbNd
1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
3031