(Po)mieszanie
Pada czasem pod adresem naukowych kreacjonistów zarzut "nieuprawnionego mieszania religii z nauką". Zastanawiające jednak jest, że owo "mieszanie" jest "nieuprawnione" tylko w przypadku postulowania istnienia Projektanta Wszechświata, natomiast w przypadku wyciągania wniosków o bezcelowości powstania i istnienia świata i człowieka owo "mieszanie" nader ochoczo nazywane jest "uzasadnionym poglądem naukowym".
Oto np. w Świecie Nauki znajdujemy recenzję książki Marcina Ryszkiewicza Przepis na człowieka, Nauka u progu trzeciego tysiąclecia, Wydawnictwo CIS, Warszawa 1996, pióra Jerzego Andrzeja Chmurzyńskiego. [1] Bardzo interesujące w tej recenzji jest to, że jej Autor przedstawia szeroki kontekst, w jakim ukazała się wspomniana praca, a ma nim być:
nowy, szokujący paradygmat tej nauki [biologii — M.O.]. Głosi on, że nie tylko struktury anatomiczne i funkcje fizjologiczne, ale również zachowanie się jest bezpośrednim produktem doboru naturalnego na poziomie pojedynczych genów. Z paradygmatu tego wynika przewrotny pogląd Dawkinsa, iż organizmy stanowią niejako "środki" stosowane przez geny do realizacji ich własnej reprodukcji, są zatem jakby ich "pokrowcami" czy lepiej "maszynami" umożliwiającymi przetrwanie genów w ciągu pokoleń.
Ten nowy "paradygmat Dawkinsa" choć początkowo wzbudzał konsternację biologów — zgodnie zresztą z Kuhnowską wersją "rewolucji naukowych" — szybko stał się "normalnym elementem systemu biologii ewolucyjnej". Sądzić także można, że takim "normalnym elementem biologii ewolucyjnej" jest metafizyczna wizja rzeczywistości zawarta w innej książce Dawkinsa Ślepy zegarmistrz, która jest wedle Antoniego Hoffmana — którego opinię ze wstępu przytacza Chmurzyński — "ortodoksją w ramach paradygmatu neodarwinowskiego", czyli "zespołu przekonań teoretycznych o ewolucji sformułowanych w latach 30-ych i 40-ych naszego wieku [XX rzecz jasna — M.O.], a rozbudowanych w latach 60-ych i 70-ych".
Ta "naukowa ortodoksja" nader chętnie wypowiada się w sprawach wydawałoby się zarezerwowanych dla rozważań stricte religijnych i — co więcej — wypowiadanie się to zyskuje poklask niektórych prominentnych naukowców, którzy — nie wiedzieć, dlaczego — nie widzą tu żadnego przekraczania granic tak troskliwie wytyczanych w przypadku jakiejkolwiek sugestii, że są pewne okoliczności wskazujące, że przyroda mogła zostać zaplanowana przez inteligentnego Stwórcę. Jak wyjaśnia Chmurzyński:
Nauka lubi paradoksy. Początkowo w biologii istniał długi okres kreacjonistycznego spojrzenia na przyrodę żywą. Nie mam oczywiście na myśli teologiczno-przyrodniczej tezy o stworzeniu świata przez Boga, która jest w istocie obojętna naukowo (nauka bowiem nie interesuje się tzw. pierwszą przyczyną, ponieważ nie należy to do jej przedmiotu — jej metodologia nie pozwala na osąd tego poglądu). Mianem kreacjonizmu, przeciwnie, określa się — obrażającą metodologię naukową — tezę pseudonaukową, która zarazem umniejsza wszechmoc boską poglądem, że Pan Bóg nie potrafił na początku nadać światu jednorazowo praw i odpowiedniego impulsu, z którego ten mógłby ewoluować przybierając różne stany i formy, ale musiał "ręcznie" wstawiać pierwsze pary przedstawicieli każdego gatunku (...).
Niestety, nie jest dla mnie do końca jasne ujęcie przez Chmurzyńskiego tego problemu. Bo jeśli — jak on sam pisze — teza o stworzeniu świata przez Boga jest twierdzeniem "teologiczno-przyrodniczym", to dlaczego ma być obojętna naukowo? I jeśli teza ta — obok swej teologicznej treści — jest także przyrodnicza, to dlaczego metodologia naukowa nie pozwala na osąd tego poglądu? Co w takim razie sądzić o niektórych kosmologach zajmujących się wyjaśnieniem genezy wszechświata przez odwołanie się do mechanizmów przyrodniczych? Czy przekraczają oni naukową metodologię? [2]
Pomijając jednak moje wątpliwości myślę, że istotniejsze jest coś innego. Oto przedstawiciele nauk przyrodniczych na podstawie — jak sami twierdzą — "nauki" wyciągają teologiczne wnioski. I tak dowiadujemy się, co może umniejszać wszechmoc Bożą, a co jej nie ogranicza, a także jakiego mechanizmu stworzenia powinien użyć Pan Bóg, aby mógł pozostać w zgodzie z nowoczesną metodologią naukową. Co więcej, teologiczne implikacje "nowoczesnej metodologii naukowej" mają znacznie szerszy zakres:
W roku 1859 Karol Darwin przedstawił światu Tajemnicę Tajemnic. (...) Wszystko, co widzimy dokoła, całe piękno, ale i cała nędza ożywionego świata, tysiące żyjących i miliony wymarłych gatunków, wszystko to zawdzięcza swoje istnienie tylko jednemu — nadprodukcji i selekcji potomstwa. (...) Wiek XXI będzie wiekiem ewolucji, tak jak wiek XX był wiekiem fizyki — powiadają uczeni z różnych dziedzin nauki. "Czujesz się zagubiony w świecie, nie wiesz, jaki jest sens życia, nie rozumiesz otaczającej cię rzeczywistości — jestem ewolucjonistą, mogę ci pomóc", [3] napisała niedawno amerykańska ewolucjonistka Helena Cronin w specjalnym wydaniu tygodnika Time i pokazała, że nie są to czcze słowa. Dziś darwinizm wkracza do medycyny — pokazując, dlaczego chorujemy i dlaczego się starzejemy; do psychologii — tłumacząc, skąd bierze się miłość do dzieci i niechęć do teściowej; do kosmologii — wyjaśniając, dlaczego Wszechświat jest przyjazny życiu (...). [4]
Jeśli teraz ewolucjonizm ma wyjaśniać nie tylko tak prozaiczne sprawy jak miłość do własnych dzieci czy niechęć do teściowej, ale i odpowiadać na pytania o sens ludzkiego życia to można zapytać, gdzie podziały się owe granice "nowoczesnej metodologii naukowej" prezentowanej m.in. w tekście Jerzego Chmurzyńskiego.
Filozofia ta znajduje wyraz także w następnych fragmentach omawianej recenzji, kiedy to dowiadujemy się, że:
Każdy szanujący się biolog współczesny może jak Mowgli z Księgi dżungli Rudyarda Kiplinga powiedzieć do każdego zwierzęcia ziemskiego: "Ja i ty jesteśmy jednej krwi". A to zdawało się pociągać za sobą wspólne podporządkowanie "władzy" samolubnych genów: my — tak samo jak nasi bracia zwierzęta — musimy w istocie robić przede wszystkim to, co nam nakazują w interesie własnego trwania w coraz nowych ciałach organizujące je geny.
Każdy natomiast, kto zachowuje sceptycyzm wobec takiego podejścia zostaje stanowczo upomniany: "Chciałbym zwrócić uwagę czytelnikom, że w sprawie takiej naukowej tezy nie wystarczy tylko odrzucenie jej z oburzeniem jako niezgodnej z naszym poglądem na świat. Wtedy bowiem będziemy 'wewnętrznie pęknięci': będziemy mieli jakieś poglądy zgodne z nauką i inne z nią niezgodne, a przyjmowane tylko z powodu jakichś 'przedustawnych' racji filozoficznych, czy może religijnych. A jest to postawa niegodna człowieka" — stwierdza autorytatywnie Chmurzyński. Co jednak z tymi, którzy chcąc pozostać ludźmi wierzą w Boga? I dla nich nie ma ratunku, dowiadujemy się bowiem, w co powinniśmy wierzyć:
Czytelnicy wierzący powinni wierzyć także w to, że świat jest "rozumny" i że nie ma w nim sprzecznych prawd — naukowych i religijnych. "Pan Bóg może być wyrafinowany, ale nie jest złośliwy" miał powiedzieć Albert Einstein. Nauka jest narzędziem pozwalającym zdobywać wiedzę pewną, w której błędne poglądy prędzej czy później zostaną obalone metodą naukową, nie zaś naszym "chceniem" czy "niechceniem". Odrzucanie ich dla własnego widzimisię, bez metody, jest więcej niż grzechem — jest błędem!
Widać nikt nie uświadomił Chrzanowskiego, że wierzący nie muszą na nowo uwierzyć, że świat jest "rozumny", była to bowiem jedna z prawd od dawna obecnych w chrześcijaństwie, a która to prawda była jedną z podwalin powstania nowoczesnej nauki. Co więcej, Autor recenzji, aby uzasadnić te wezwanie do akceptacji filozofii naturalizmu, powołuje się ni mniej ni więcej tylko na słowa Papieża! "O słuszności takiego podejścia katolików — pisze — przekonuje m.in. nauczanie obecnego papieża w sprawie ewolucji biologicznej". Mówiąc wprost, mamy zaakceptować naturalistyczną metafizykę proponowaną np. przez Dawkinsa, ponieważ Papież zaakceptował ewolucję biologiczną, a z niej ma wynikać ów "naukowy ogląd świata", który przyjąć musimy chcąc pozostać poważnymi ludźmi. Przez inne rozumienie słowa "ewolucja" Chrzanowski sprawia wrażenie, że katolicyzm zaakceptował wizję rzeczywistości preferowaną przez naturalizm.
Tymczasem nic bardziej błędnego. Kościół katolicki w żadnym wypadku nie zaakceptował twierdzeń, że fundamentem naszych zachowań — w tym moralnych — jest genowy determinizm i że wszystkie nasze zachowania mają w gruncie rzeczy czysto biologiczne podłoże. [5] Ta redukcjonistyczna koncepcja została wyraźnie potępiona przez Jana Pawła II kilka zdań po tym jak — według Chrzanowskiego — miał zaakceptować on ewolucjonizm:
W konsekwencji, te teorie ewolucji, które inspirując się określoną filozofią uważają, że duch jest wytworem sił materii ożywionej lub prostym epifenomenem tejże materii, są nie do pogodzenia z prawdą o człowieku. [6]
Chrzanowski sprawia zaś wrażenie, jakoby Papież akceptując ewolucyjną wizję rozwoju życia podpisał się tym samym pod wszystkimi filozoficznymi koncepcjami, jakie co niektórzy sobie z niej wyciągają. Ot mała manipulacyjka, a cieszy.
Czy rzeczywiście więc niektórzy mieszają religię z nauką? Myślę, że można twierdząco odpowiedzieć na to pytanie. No bo jak inaczej rozumieć naukowców, którzy twierdzą, jakoby nauka każe im mówić, że prawdziwą wizją religijną jest wizja deistyczna, że człowiek jest tylko myślącą odmianą zwierzęcia, a nasze zachowania — w tym moralne — są niczym więcej jak rozlicznymi manifestacjami genów podporządkowane określonej strategii? Oczywiście niektórzy mogą wierzyć, że są dziećmi ślepego zegarmistrza, że "każde nasze zachowanie jest bezpośrednim produktem doboru naturalnego", że ewolucjonizm wyjaśnia sens ludzkiej egzystencji, tylko dlaczego dla przedstawienia swej wiary jako "naukowego objawienia" powołują się na słowa tych, którzy w to absolutnie nie wierzą?
Michał Ostrowski
Przypisy
[1] Jerzy Andrzej Chmurzyński, A jednak człowiek różni się od zwierząt, Świat Nauki, lipiec 1997, s. 81-82.
[2] O różnych próbach tłumaczenia mechanizmu powstania Wszechświata można przeczytać np. w artykułach Michio Kaku, Co się wydarzyło przed wielkim wybuchem, Wiedza i Życie luty 1997, s. 15-16; Poza granicami fizyki. Słynni naukowcy poszukują dowodów istnienia Boga, Świat Nauki październik1997, s. 11 lub w książce wspomnianego Michio Kaku Hiperprzestrzeń. Naukowa podróż przez wszechświaty równoległe, pętle czasowe i dziesiąty wymiar, Prószyński i S-ka, Warszawa 1995.
[3] Dla porównania tekst z dokumentu religijnego: "Bóg z miłości objawił się człowiekowi. Przynosi w ten sposób ostateczną i przeobfitą odpowiedź na pytania, jakie stawia sobie człowiek o sens i cel swojego życia" (Katechizm Kościoła Katolickiego 68, Pallottinum, Poznań 1994, s. 31).
[4] Marcin Ryszkiewicz, Ewolucja, teoria Darwina, Gazeta Wyborcza 16 listopada 2000.
[5] "Osoba ludzka, stworzona na obraz Boży, jest równocześnie istotą cielesną i duchową (...). Pojęcie dusza często oznacza w Piśmie świętym życie ludzkie lub całą osobę ludzką. Oznacza także to wszystko, co w człowieku jest najbardziej wewnętrzne i najwartościowsze, to, co sprawia, że człowiek jest w sposób najbardziej szczególny obrazem Boga: dusza oznacza zasadę duchową w człowieku" (Katechizm... 362, 363 [wyd. j.w., s. 92-93]).
[6] Luigi Accattoli, Kiedy Papież prosi o przebaczenie, Wydawnictwo Znak, Kraków 1999, s. 133-134.
Źródło: Na Początku... styczeń-marzec 2001, nr 1-3 (138-140), s. 78-84.