Czy Bóg jest niezgodny z Konstytucją Stanów Zjednoczonych?
Prawo stanowe stanu Nowy York pozwala okręgom szkół publicznych na udostępnianie swoich budynków po zajęciach lekcyjnych dla różnych grup społecznych „na społeczny, obywatelski i rekreacyjny” użytek. Sąd stanowy zdecydował, że upoważnienie to nie obejmuje celów „religijnych” i na tej podstawie nie zezwala na wynajmowanie sal studenckim klubom biblijnym i kościołom. Wielka konstytucjonalna kontrowersja, związana z tym wykluczeniem grup religijnych, wybuchła, gdy ewangeliczny duchowny „Kaplicy pod wezwaniem Baranka” w mieście Center Moriches użył szkolnej sali, by pokazać pewien sześcioodcinkowy film. Seria prezentowała wykłady dra Jamesa Dobsona, chrześcijańskiego pisarza i mówcy, którego audycje radiowe pt. Focus on the Family przyciągają nadzwyczaj liczne grono słuchaczy.
Wykłady Dobsona dotyczyły relacji między rodzicami i dziećmi ujętych z konserwatywnego chrześcijańskiego punktu widzenia. Dobson namawiał rodziców, by „zwrócili swe serca w stronę swych domów” i w okresie dorastania dzieci dali pierwszeństwo swoim rodzinom. Ostrzegając, że rodzina znajduje się „pod obstrzałem” w „domowej wojnie o wartości”, sprzeciwiał się aborcji oraz pornografii i bronił „tradycyjnych wartości, które właściwie zastosowane i bronione mogą zapewnić szczęście, zdrowie i siłę rodzinom i relacjom w rodzinie w nadchodzących latach.” Jeden z wykładów wygłaszała jego żona. Mówiła o trudnym dzieciństwie z ojcem alkoholikiem i wspomniała o „czynnikach, które przywiodły ją do kochającego Boga, który widział jej osobistą sytuację i usłyszał jej wołanie o pomoc".
Szkolny okręg, wsparty przez stanowy wymiar sprawiedliwości, nie zezwolił na pokazywanie tego filmu w budynkach szkolnych. Wtedy pastor wniósł o postępowanie sądowe ze skargą, iż odmowa okręgu szkolnego łamie prawa konstytucyjne. Wszczęcie postępowania zależało od tego, do jakiej kategorii zakwalifikuje się ten film. Okręg nie był zobowiązany do tego, by udostępniać swoje sale, ale jeśli już to robił, to mógł wprowadzić rozsądne ograniczenia dotyczące tego, do jakich celów może je udostępnić. Okręg odrzucił na przykład prośbę tego samego pastora o to, by w niedziele organizować w szkole spotkania służb kościelnych i legalność odrzucenia tej prośby nie była podważana.
Z drugiej strony Sąd Najwyższy decyzjami interpretującymi Pierwszą Poprawkę zakazał tego, co prawnicy nazywają dyskryminacją poglądów. Oznacza to, że jeśliby okręg zezwolił mówcom na wygłaszanie wykładów na jakiś temat na terenie będącym szkolną własnością, to zezwolenie to nie mogłoby faworyzować żadnego z poglądów. Jeśli zezwolonoby na spotkania polityczne, to tak samo socjaliści, jak i republikanie powinni dostać pozwolenie na zorganizowanie spotkania a jeśli zezwolonoby na spotkania religijne, to powinni być nim objęci zarówno buddyści, jak i katolicy.
Ale w ramach polityki stanowej stanu Nowy York zakazano wszelkiej aktywności religijnej, która miałaby się odbywać przy wykorzystaniu własności szkół. Dlatego też, przekonywały władze stanu, nie pozwolono Dobsonowi na pokazywanie tej serii filmów nie z powodu dyskryminowania poglądów tam przedstawianych, ale ponieważ nie spełniała ona warunków, jakie były określone, by otrzymać prawo do korzystania ze szkolnej własności. Sąd federalny, który rozpatrywał pozew pastora zaakceptował to rozumowanie i podtrzymał decyzję sądu stanowego. Zgodził się z nią także sąd apelacyjny.[1]
Gdy sprawa trafiła do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, wszystko potoczyło się zgoła odmiennie. Rozumowanie prawne administracji stanowej upada, jeśli zaklasyfikować prezentowany film nie jako religijny, ale raczej jako dotyczący związków i wartości rodzinnych. Oprócz tego, że jest to tematyka uzasadniająca wypożyczanie sal różnym grupom po zajęciach szkolnych, to jest ona także częścią normalnego programu nauczania. Zgodnie z tym ujęciem nie dopuszczając do wyświetlania wspomnianych filmów, stan dopuścił się dyskryminacji poglądów religijnych dotyczących świeckiego tematu, pozwalając na przedstawianie poglądów tylko jednej ze stron.[2]
I w taki właśnie sposób patrzył na sprawę Sąd Najwyższy. Słowami sędziego Byrona White’a, podejmując jednogłośną decyzję sąd nie sugerował, „że wykład czy film dotyczący wychowania dzieci i wartości rodzinnych nie może być użyty do społecznych czy obywatelskich celów”, zgodnie z zasadami przyjętymi przez stan. Odmawiając zezwolenia na pokazywanie filmu Dobsona dotyczącego tych tematów z powodów „nie innych niż ten, że dokonywana tam była prezentacja z perspektywy religijnej”, naruszono konstytucyjną zasadę, że rząd nie może bronić mówcom dostępu do publicznego forum „jedynie po to, by ukryć punkt widzenia przyjęty przez mówcę".[3]
Marginalizacja religii
Sprawa Kaplicy Baranka unaocznia, jak sklasyfikowanie jakiegoś ujęcia czy teorii jako „religijnych” może spowodować ich marginalizację. Pogląd lub teoria są marginalizowane, gdy nie odrzucając ich, nadaje się im taką kategorię, że mogą zostać wyłączone z poważnych rozważań. Technika spychania na margines jakiegoś poglądu przez oznaczenie go etykietką „religijny” jest w Ameryce końca dwudziestego wieku szczególnie skuteczna, ponieważ istnieje ogólne wrażenie, wzmacniane przez decyzje Sądu Najwyższego, że w instytucjach publicznych nie ma miejsca dla religii.[4]
Przypuszczalnie to wykluczenie religii odzwierciedla państwową politykę neutralności religijnej. Polityka ta nie jest jednak w żadnym razie neutralna, gdy stosuje się ją, by ważne idee i politykę państwową chronić przed krytyką. Tematy wartości rodzinnych i zachowań seksualnych stanowią tu bardzo mocną ilustrację.
Poglądy Jamesa Dobsona dotyczące wartości rodzinnych są głęboko zakorzenione w naszej tradycji religijnej i cieszą się obecnie wielkim poparciem społecznym, ale jednocześnie są w najwyższym stopniu kontrowersyjne. Wartości, które wyznaje Dobson, skupiają się na mężczyźnie i kobiecie, którzy zawarli związek małżeński na całe życie i którzy pełnią rolę ojca i matki. W tym systemie wartości aborcja jest tożsama z morderstwem, a seks pozamałżeński jest grzechem. Dobson nie uczyłby nastolatków, jak mają używać prezerwatyw podczas stosunku seksualnego, ponieważ wyżej stawia nauczanie ich, by zaczekali z uprawianiem seksu, aż staną się dorośli i wejdą w związki małżeńskie.
Edukacja publiczna w takich stanach jak Nowy York zmierza w kierunku bardziej relatywistycznego podejścia do moralności seksualnej. W ramach tego, co nazywam „postępowym” (w opozycji do tradycyjnego) podejściem do życia rodzinnego i seksualnego, rodzinę można zdefiniować w taki sposób, że w jej skład wchodzą wszelkie osoby, które żyją razem ze sobą w związku seksualnym, niezależnie od tego, czy zawarli związek małżeński. Z tego postępowego punktu widzenia bronienie małżeństw heteroseksualnych jako moralnie nadrzędnych wobec związków homoseksualnych czy czystości przedmałżeńskiej jako moralnie lepszej od seksualnego eksperymentowania, jest samo w sobie formą dyskryminowania poglądów. Co więcej, postępowcy uważają za irracjonalny wszelki wysiłek, by powstrzymywać nastolatków przed uprawianiem seksu, ponieważ popęd seksualny wydaje się być nie do opanowania. Postępowa edukacja seksualna może popierać chwilową abstynencję, ale główny akcent kładzie na uczenie młodych ludzi, jak uprawiać „bezpieczny seks”. Uczy się tego przez instrukcje słowne, a nawet czynem w trakcie ćwiczeń nakładania prezerwatywy na ogórek.
Dla tradycjonalistów takie nauczanie wydaje się stanowić zachętę do wolnego seksu i być tak samo racjonalne, jak dolewanie oliwy do ognia. Dlatego w Nowym Yorku i innych miastach wybuchła zaciekła walka pomiędzy postępowcami i tradycjonalistami. Postępowcom podejście Dobsona do wartości rodzinnych wydaje się być przestarzałe, nietolerancyjne i zmierzające w odwrotnym kierunku od tego, co chce osiągnąć postępowa edukacja. Postępowi pedagodzy nie negują tego, że religijnie motywowani odstępcy, mimo że ich poglądy są irracjonalne, mają prawo do korzystania z wolności słowa. Nie wynika jednak z tego, że stan powinien okazywać aprobatę dla takich poglądów przez udostępnianie im miejsca w szkołach publicznych. Głównym zadaniem postępowców jest, oczywiście, utrzymywanie ekstremistów z dala od programów nauczania. Jednakże nawet wypożyczanie sal lekcyjnych po zajęciach może wydawać im się symbolicznym poparciem poglądów, które szkoły próbują ukazać jako nieuzasadnione.
Okręg szkolny próbował wskazać na tę kwestię w Sądzie Najwyższym, popierając tym samym zarzut, że brak zezwolenia na wykłady Dobsona nosił znamiona dyskryminacji poglądów. Gdyby w ogóle zezwalano na wykorzystanie szkolnej własności dla celów religijnych, stwierdzano w akcie okręgu, to szkoła musiałaby zagwarantować dostęp „radykalnemu” kościołowi, co oznaczałoby zgodę na „nawracanie,” a to mogłoby doprowadzić z kolei do „szybko zmieniającej się i destrukcyjnej sytuacji".[5] Organizacje edukacyjne wezwane przez okręg w roli ekspertów wyraziły sprawę jaśniej: jeśli do tej sytuacji zostanie odniesiona zasada neutralności poglądowej, „to zezwolenie na użycie własności szkolnej powinno obejmować także te grupy, które na przykład głoszą nietolerancję rasową stojącą w sprzeczności z wychowawczą misją naszego systemu szkół publicznych, mającą na celu nauczanie pluralizmu i wzajemnego poszanowania wszystkich ludzi".[6]
Czy w ten sposób okręg uzasadniał brak zaangażowania w dyskryminację poglądów, czy było to usprawiedliwienie dyskryminacji poglądów religijnych przez zaklasyfikowanie ich do kategorii ekstremistycznych lub irracjonalnych, w rodzaju poglądów Ku Klux Klanu w kwestiach rasowych? Wymiar sprawiedliwości w Nowym Jorku popierając decyzję komisji szkolnej wskazał, iż traktuje sprawę zgodnie z tym drugim ujęciem. Celem przyświecającym udostępnieniu obywatelom szkolnych sal, jak przedstawione to zostało Sądowi Najwyższemu, było służenie interesowi publicznemu w ogóle, a nie interesom prywatnym czy sekciarskim. Normalnie wolność do wyrażania swych sądów ma służyć interesowi ogółu poprzez pozwalanie obywatelom na zapoznanie się z różnymi punktami widzenia, przez co stają się oni lepiej poinformowani. Sprawa wygląda inaczej w przypadku postawy religijnej, jak stwierdził sędzia stanowy, ponieważ „religijne podejście (...) służy społeczności tylko w oczach stronników tego ujęcia i jest korzystne tylko w opinii tych, którzy już wierzą".[7]
To ogólne odrzucenie wartości nauczania religijnego było tym godniejsze uwagi, że miało miejsce w odniesieniu do serialu filmowego, który był skierowany do zwyczajnych rodziców i starał się ich nakłonić do tego, by w trakcie tego krytycznego okresu, gdy ich dzieci dojrzewają, skupili się przede wszystkim na swoich rodzinach. Dlaczego takie przesłanie nie miałoby przynieść korzyści niechrześcijanom? Pozostając przy tej sprawie przypuśćmy, że ten film bezpośrednio usiłowałby nawrócić niewierzących na chrześcijaństwo czy na jakąś inną religię. Dlaczego to przesłanie miałoby służyć tylko tym, którzy już wierzą, skoro specjalnie było skierowane do niewierzących, którzy zechcieli uczestniczyć w projekcji filmu? Ukryta treść argumentacji sądu w Nowym Yorku wydaje się wskazywać, że ujęcie religijne jest bezwartościowe, ponieważ jest irracjonalne i dlatego osoby niewierzące nie będą, a przynajmniej nie powinny traktować go poważnie.
Stworzenie i ewolucja
Próba zepchnięcia na margines postawy religijnej, czy tradycyjnej wartości, jaką jest rodzina, w sposób spektakularny nie powiodła się w Sądzie Najwyższym, choć odnosiła sukces w sądach niższej instancji. Sędzia stanowy stanu Nowy Jork mógł śmiało spodziewać się przychylniejszego odebrania swojej argumentacji, ponieważ w istocie taki sam, jak prezentowany przez niego sposób rozumowania, parę lat wcześniej odniósł w Sądzie Najwyższym olśniewający sukces.
W decyzji z roku 1987 w sprawie Edwards kontra Aguillard, Sąd Najwyższy zajął się kwestią zgodności z konstytucją statutu Luizjany, który wymagał tego, by jeśli w szkołach naucza się „nauk ewolucyjnych,” w ramach równowagi powinna być też przedstawiana konkurencyjna teoria „nauki o stworzeniu.” Przy dwóch sędziach, mających odmienne zdanie, większość zgodziła się z opinią sędziego Williama Brennana, że prawo stanowe zawierało „założenia religijne” niezgodne z konstytucją, a celem władzy ustawodawczej „było wyraźne poparcie religijnego poglądu, że rodzaj ludzki został stworzony przez jakąś nadnaturalną istotę".[8]
To, co stanowiło o decyzji w sprawie Edwardsa, jest zaciemnione przez fakt, że termin „kreacjonizm” używany w gazetach i podręcznikach, odnoszony jest do dosłownego odczytywania Księgi Rodzaju, a przez to do poglądu, że wiek Ziemi nie liczy sobie więcej niż parę tysięcy lat. Opinia Sądu Najwyższego dotyczyła jednak znacznie szerszej kwestii niż wiek Ziemi czy słuszność tego, o czym pisze Księga Rodzaju. To, co sędzia Brennan opisał jako „pogląd religijny,” jest bardzo ogólną charakterystyką twierdzenia, że działająca celowo nadprzyrodzona istota – Bóg – jest odpowiedzialna za nasze istnienie. Zgodnie z główną alternatywą wobec tego mniemania uznaje się, że stworzyły nas bezcelowe materialne procesy, a celowe działanie i świadomość nie istniały w kosmosie, zanim nie wyewoluowały w naturalny sposób. Ten drugi pogląd jest zawarty w naukowej definicji ewolucji, ponieważ współcześnie „nauka” bazuje na całkowicie naturalistycznym rozumieniu rzeczywistości.
By rozjaśnić kwestię kluczową przypuśćmy, że podstawowe twierdzenie „kreacjonizmu” uznaje, że stworzył nas Bóg, przy czy nie jest ważne, czy zrobił to nagle w ciągu pary tysięcy lat, czy stopniowo w o wiele dłuższym okresie. Przypuśćmy dalej, że kreacjoniści utrzymują, że pewne cechy żywych organizmów, jak niezmiernie wysoki stopień złożoności nawet najprostszych organizmów, daje poparcie dla ich opinii, że do powstania świata biologicznego konieczne było uprzednie istnienie jakiejś inteligencji. Gdyby Sąd Najwyższy zastosował w sprawie Edwardsa w 1987 roku to samo rozumowanie, co w sprawie Kaplicy Baranka w roku 1993, w swej opinii mógłby powiedzieć, że przedmiotem sporu nie była kwestia religii, ale pochodzenia człowieka lub świata ożywionego i że wykluczenie poglądów kreacjonistycznych z dyskusji na tematy świeckie, omawiane w szkołach publicznych, byłoby działaniem niezgodnym z konstytucją, polegającym na dyskryminacji poglądów.
Zamiast tego zgodnie z opinią większości w sprawie Edwardsa sąd nie tylko pozwolił, ale postawił wymóg, by stan wykluczył ze szkół ujęcie kreacjonistyczne – ale nie dlatego, że przekonanie o istnieniu nadprzyrodzonego Stwórcy jest fałszywe bądź irracjonalne, ale właśnie dlatego, że ma ono charakter religijny. Logika nakazuje, by odrzucić argumenty kreacjonistyczne niezależnie od ich zawartości merytorycznej oraz że studenci, jeśli chodzi o temat pochodzenia, mogą słuchać tylko naturalistycznego wyjaśnienia. Pogląd kreacjonistyczny został całkowicie zmarginalizowany poprzez sprowadzenie go do kategorii religii.
Strategia marginalizacji „religii” prawdopodobnie dlatego powiodła się w sprawie Edwardsa, a zawiodła w przypadku Kaplicy Baranka, że ani Sąd Najwyższy, ani społeczność prawnicza nie rozumieli, że te dwie sprawy są w głębokim stopniu podobne, choć powierzchownie zupełnie się od siebie różnią. Jedna z różnic polegała na tym, że w przypadku Kaplicy Baranka chodziło o korzystanie z sal szkolnych po lekcjach, podczas gdy w przypadku Edwardsa pogląd teistyczny miał być ujęty w samym programie nauczania. Różnica ta jest powierzchowna, ponieważ kluczowa w obu przypadkach jest sprawa zaklasyfikowania zjawiska. Mówiąc najprościej, u podstaw obu spraw leżała kwestia filozoficzna: czy władze zajmowały się osobnymi tematami czy różnymi poglądami dotyczącymi tego samego tematu? Jeśli w programie kształcenia szkoły średniej znajduje się problematyka pochodzenia świata ożywionego i jeśli w temacie tym koncepcja nadprzyrodzonego stworzenia jest racjonalną alternatywą dla naturalistycznej koncepcji ewolucji, wtedy polityka edukacyjna zmierzająca do utrzymywania studentów w niewiedzy o propozycji alternatywnej, która może być prawdziwa, jest tak samo zła, jak dyskryminacja poglądów.
Oczywiście, rozumowanie takie nie stosuje się do sytuacji, gdy wykluczona alternatywa jest nieracjonalna lub jawnie fałszywa. Poglądom Towarzystwa Płaskiej Ziemi nie dajemy posłuchu na lekcjach geografii, ani nie aprobujemy na lekcjach arytmetyki poglądu, że dwa dodać dwa równa się pięć. Rzeczywisty argument użyty w sprawie dotyczącej kreacjonizmu, jaki z wielką natarczywością został zaprezentowany przed Sądem Najwyższym, wskazywał, że stanowisko kreacjonistyczne jest z punktu widzenia biologii tak samo irracjonalne, jak koncepcja płaskiej Ziemi w geografii.
Argument ten zyskał poparcie nie tylko największych naukowych i pedagogicznych organizacji, ale także wielu znaczących grup religijnych. Skrajna izolacja grup kreacjonistów, popierających ustawę o zrównoważonym traktowaniu ewolucjonizmu i kreacjonizmu, odzwierciedlała i wzmacniała wrażenie, że naprawdę chodziło nie o ogólną koncepcję stworzenia przez Boga, lecz o wysiłki fundamentalistycznych ekstremistów, by przenieść do programu szkolnego wszystkie dosłownie potraktowane szczegóły z Księgi Rodzaju.
Prawny problem dla przeciwników kreacjonizmu stanowiło to, jak przekształcić argument Narodowej Akademii Nauk w twierdzenie o takiej formie, by odpowiadało ono prawu konstytucyjnemu. Sąd Najwyższy nie dysponuje, oczywiście, władzą orzekania, że przekonanie o istnieniu nadprzyrodzonego Stwórcy, czy wiara w dosłowny opis zawarty w Księdze Rodzaju są irracjonalne. Interpretuje on jednak odniesienie Pierwszej Poprawki do przekonań religijnych i w ten sposób decyduje, że dane przekonanie ma charakter religijny. W tym kontekście „religijny” milcząco stanowiło synonim dla „irracjonalny,” co oznacza, że opinia Brennana w sprawie Edwardsa bazowała w istocie na tym rozumowaniu, które później bez sukcesu zostało zastosowane przez sąd stanowy stanu Nowy York w sprawie Kaplicy Baranka. Dyskusja na temat tego, jak świadectwa biologiczne mogą potwierdzać kreacjonistyczny punkt widzenia, była charakteryzowana jako równorzędna z możliwością uzasadnienia przekonań Stowarzyszenia Płaskiej Ziemi czy Ku Klux Klanu. Takie nonsensy mogą stanowić wartość tylko dla tych, którzy już w nie wierzą, ale nie stanowią wartości edukacyjnie płodnych.
Nie mówię, ze sądy nie mogą przeprowadzić rozróżnienia pomiędzy tym, co może być powiedziane w klasie podczas lekcji, a tym, o czym można mówić w czasie spotkań publicznych po lekcjach. Sądy mogą zastosować podejście „dwu przedmiotów” do wypowiedzi religijnych w normalnym szkolnym programie nauczania i podejście „dwóch opinii na ten sam temat”, gdy sale szkolne są wynajmowane grupom społecznym na wieczorne czy weekendowe spotkania. W rzeczy samej, spodziewam się, że sądy będą prawdopodobnie robiły coś takiego, przynajmniej na razie, w ślad za decyzją w sprawie Kaplicy Baranka. W jednym punkcie opinia Sądu Najwyższego odnośnie Kaplicy Baranka pociągnąć może za sobą prawomocność takich rozróżnień wskazując, że pokazywanie filmów Dobsona przez grupy z zewnątrz, mające miejsce po zajęciach lekcyjnych, nie oznacza poparcia przez okręg szkolny dla przesłania zawartego w tych filmach. Być może takie poparcie występowałoby w sposób ukryty, gdyby film był pokazywany przez nauczyciela w czasie szkolnych zajęć, nawet przy prezentowaniu go wraz a materiałami wspierającymi postępowy punkt widzenia. W tym wypadku długotrwały zakaz używania klasy lekcyjnej do „rozpowszechniania religii” mógłby wchodzić w grę.
Bez wątpienia sądy mogą „wyrysować” linię wokół klasy i nakazać mówcom religijnym, by jej nie przekraczali. Problem ze zrobieniem tego polega jednak na tym, że obrona takiej linii staje się trudna w momencie, gdy choć raz jej uzasadnienie zostanie podkopane. Grupy religijne w znacznym stopniu zaakceptowały uniemożliwienie głoszenia poglądów religijnych w szkołach publicznych uzasadniane oficjalnym wyjaśnieniem, że prawo konstytucyjne odzwierciedla raczej zwykłą neutralność w kwestiach religijnych niż dezaprobatę dla teizmu. Ale wyjaśnienie to jest szyte grubymi nićmi. Wykluczenie poglądów religijnych ze szkół było czym innym, gdy szkoły uczyły głównie trzech R[9] i gdy zasady moralne nauczane i praktykowane w klasie były, przynajmniej w ogólny sposób, zgodne z uczonymi w domu, kościołach i synagogach. Na pozór podobna polityka wywiera zupełnie odmienny skutek, gdy szkoły aktywnie promują postępowy pogląd na zachowania seksualne wśród uczniów z rodzin tradycjonalistycznych oraz aktywnie promują naturalistyczne rozumienie stworzenia na lekcjach przyrody.
W obecnych warunkach wykluczenie z nauczania poglądów teistycznych oznacza przyznanie monopolu podejściu naturalistycznemu w sprawach takich jak, czy człowiek został stworzony przez Boga i czy stosunki seksualne dopuszczalne są tylko w małżeństwie? Jak sama sprawa Kaplicy Baranka wskazuje, religijni tradycjonaliści uczą się postrzegać to wykluczenie religii nie jako wyraz neutralności religijnej, ale jako stronniczy manewr nauczycieli, którzy chcą promować pewną ideologię bez zagrożenia ze strony ujęcia opozycyjnego. Jeśli tradycjonaliści ci będą żywo protestować, to sądy niedługo już będą mogły posługiwać się wygodną formułą, która mówi o neutralności, ale w widoczny sposób służy interesom tylko jednej ze stron w tym ważnym kulturowo sporze.
Sprawa Deana Kenyona [10]
Przykładem tego, że może okazać się być trudne uzasadnienie dalszego wykluczania teistycznych poglądów z normalnych zajęć szkolnych, jest sprawa, która nie trafiła do sądu, lecz została rozstrzygnięta przez zarząd akademicki Uniwersytetu Stanowego w San Francisco. Dean Kenyon jest wybitnym profesorem biologii na tej uczelni i współautorem klasycznej pracy dotyczącej pochodzenia życia na Ziemi, Biochemical Predestination.[11] Choć w swej książce prezentował poglądy ortodoksyjnego naturalizmu, panującego we współczesnej społeczności uczonych, Kenyon w końcu zniechęcił się usiłowaniami wyjaśnienia życia jako produktu bezcelowej i niekierowanej chemicznej ewolucji. Został zwolennikiem koncepcji „inteligentnego projektu”, jako wyjaśniającej wrodzoną złożoność życia, wskazującej – bez konieczności odwoływania się do dosłownego odczytania Księgi Rodzaju – że istniejąca wcześniej nadprzyrodzona inteligencja była w jakiś sposób zaangażowana w powstanie życia.
Gdy Kenyon nauczał panujących naturalistycznych teorii o chemicznej i biologicznej ewolucji w swym szerokim wstępnym kursie biologii dla niespecjalistów, wyjaśniał także swój własny sceptycyzm wobec tego, czy teorie te są zgodne ze świadectwem empirycznym. Argumentował, iż koncepcja inteligentnego projektu jest poważną alternatywą dla naturalistycznej teorii ewolucji. Niewielka grupa studentów zaskarżyła tę praktykę a dziekan natychmiast ją poparł. Ogłosił, że nie pozwoli Kenyonowi na prowadzenie zajęć, ponieważ jego zdaniem profesor wprowadził do programu nauczania swoje „poglądy religijne”.
Kenyon odwołał się do władz senackiego Komitetu Wolności Akademickich, wskazując, że jedynie korzystał z prawa kwestionowania ortodoksyjnego poglądu w dziedzinie, w której jest ekspertem. A prawo to wchodzi w zakres wolności akademickich. Komitet przyznał rację Kenyonowi pomimo energicznej argumentacji ze strony wydziału i dziekana Szkoły Nauk Przyrodniczych, że koncepcja inteligentnego projektu ma w istocie charakter religijny, a nie naukowy. Gdy władze senatu miażdżąco przegłosowały poparcie opinii Komitetu, władze wydziału poddały się i z niechęcią przywróciły Kenyonowi prowadzenie zajęć, przynajmniej na razie.
Wynik sporu pokazuje, jak można klasyfikować to, co robił profesor Kenyon. Wolności akademickie nie pozwalają profesorowi na zaniedbywanie przedmiotu, którego ma nauczać i prezentowanie zamiast niego innego przedmiotu. Wolno mu jednak wyrażać pogląd niezgodny z powszechnie przyjmowanym, nawet jeśli jest to pogląd, który jego koledzy, a nawet władze, postrzegają jako irracjonalny. Tak jak seria filmów Dobsona, tak przedstawienie koncepcji inteligentnego projektu przez Kenyona nie było wprowadzeniem nowego przedmiotu, ale wyrażeniem opinii w sprawie już analizowanej na świeckim publicznym forum.
Nauka i moralność
Istnieje kolejna powierzchowna różnica pomiędzy sprawami Edwardsa i Kaplicy Baranka, odnosząca się do omawianego tematu. Seria filmów Dobsona dotyczyła moralności rodzinnej, a statut Luizjany mówiący o kreacjonizmie dotyczył nauczania nauk przyrodniczych. Nauczyciele przyrody posługują się dziś sloganem: „Ewolucja jest faktem” i na tej podstawie kreacjoniści określani są często jako osoby, które odrzucają naukowo ustalone fakty. Jednak moralność w naszej kulturze nie jest rzeczą faktów, lecz wartości. W dyskusjach nad faktami jedna strona musi mieć zasadniczo rację, a druga się mylić, natomiast w dyskusji nad moralnością obie strony w równym stopniu mogą mieć rację. To, że Mount Everest jest wyższy niż Pike's Pike, jest faktem obiektywnym, natomiast czy jest piękniejszy, to już sprawa subiektywnych wartości.
Niektórzy współcześni myśliciele przyporządkowaliby religię, jak i moralność, do kategorii wartości subiektywnych w odróżnieniu od obiektywnej wiedzy naukowej. Takie ujęcie prezentował najbardziej znany biolog ewolucyjny, Stephen Jay Gould, między innymi w recenzji mojej książki Sąd nad Darwinem. Nauka i religia są oddzielnymi dziedzinami o równym znaczeniu i ważności, pisał Gould, „ponieważ nauka mówi o faktach, a religia zmaga się z ludzką moralnością".[12] Jeśli zaakceptujemy taki podział, wtedy przywódcy różnych religii (ale których?) powinni mieć ten sam autorytet w dziedzinie moralności, co Gould i jego koledzy — naukowcy w sferze faktów. W tym przypadku argument, by pozwalać religii na udział, a nawet jej dominującą rolę w programie nauczania dotyczącym moralności, miałby mocne uzasadnienie — będąc równie mocnym argumentem na rzecz tego, by wykluczyć religię z programu nauczania nauk przyrodniczych.
Różnica ta jest jednak powierzchowna, ponieważ ważność moralności religijnej jest nierozerwalnie połączona z ważnością faktów, które stanowią dla niej oparcie. Jeśli rzeczywiście stworzył nas Bóg jako „kobietę i mężczyznę”, przeznaczył mężczyźnie i kobiecie różne miejsca w rodzinie i zechciał, by stosunek seksualny miał miejsce tylko w małżeństwie, wtedy ma sens tradycyjny system moralności rodzinnej. W takim wypadku nowa moralność seksualna, nauczana w ramach progresywnego programu nauczania, jest niezgodna z rzeczywistością i prawdopodobnie zakończy się frustracją i nieszczęściem.
Ale jeśli Bóg jest jedynie projekcją ludzkich pragnień lub gorzej — pojęciem wymyślonym przez patriarchalną władzę, by zracjonalizować istnienie swych opresyjnych rządów, wtedy śmierć Boga jest jak wyzwolenie z więzienia. Wszelkie zasady propagowane w imię iluzji, która pozbawiła nas naszej wolności, tracą swą ważność, gdy ta iluzja zostaje rozpoznana. Pewne elementy tego więziennego kodeksu moralnego mogą w nowej sytuacji zostać zachowane: zakaz poligamii może na przykład być utrzymany jako ochrona równouprawnienia płci. Ale w momencie, gdy śmierć Boga uzna się za wiedzę, poglądy na moralność rodziny w całym jej zakresie ulegają całkowitej przemianie.
Innymi słowy, racjonalność jakiegokolwiek kodeksu moralnego jest połączona z obrazem rzeczywistości, w którego skład wchodzą fakty, jak i wartości. Taki obraz rzeczywistości prawdopodobnie najlepiej może być wyrażony w formie opowieści. Chrześcijańska opowieść mówi o istotach ludzkich, które są stworzone przez Boga, ale które przez swój grzech zostały od niego oddzielone i muszą powstrzymywać się od grzechu, by stać się tym, czym miały być zgodnie z zamysłem stworzenia. Historia racjonalistów epoki oświecenia opowiada o ludziach, którzy przez opanowanie wiedzy naukowej uwolnili się od przesądów i ostatecznie zdali sobie sprawę, że to ich przodkowie stworzyli Boga, a nie na odwrót. Współcześnie niektóre kobiety snują naturalistyczną opowieść o ucisku płci dokonywanym przez płeć męską, ucisku uzasadnianym religijną i naukową mitologią i o budzącej się świadomości, która pozwoliła kobietom przejrzeć te mity i orzec swą naturalną równość.
Wspomniałem wcześniej, że Shirley Dobson mówiąca w jednym z filmów o swym trudnym dzieciństwie z ojcem alkoholikiem, wspomniała o „czynnikach, które przywiodły ją do kochającego Boga, który widział jej osobistą sytuację i usłyszał jej wołanie o pomoc". Jej osobista relacja jest w pełni sensowna, jeśli chrześcijańska opowieść o rzeczywistości jest w ogólności prawdziwa. Ale jeśli prawdziwa jest opowieść przedstawicieli oświecenia, to kochający Bóg nie jest niczym więcej niż wytworem jej wyobraźni; jeśli zaś prawdą jest to, co mówią feministki, to wytwór ten jest wynikiem patriarchalnej tradycji, w którą Dobson została siłą wtłoczona.
W pewnym sensie sąd stanowy Stanu Nowy York miał rację: chrześcijańska moralność rodzinna wydaje się być nonsensownym uciskiem, jeśli uzna się za oczywiste, iż metafizyka chrześcijańska jest błędna. Skoro w decyzji w sprawie Edwardsa Sąd Najwyższy milcząco uznał, że pogląd o nadprzyrodzonym stworzeniu jest ze swej natury irracjonalny, to jak można wymagać od szkół publicznych, ukierunkowanych na promocję racjonalności i wolności demokratycznych, by oddawały sale w swych budynkach na rzecz promowania irracjonalności i ucisku?
Na przykładzie spraw sądowych widać, że panująca filozofia prawa Ameryki końca dwudziestego wieku postrzega teizm, a szczególnie tradycyjny teizm chrześcijański, w sposób wyraźnie ambiwalentny. Z jednej strony intelektualnym światem rządzi myślenie naturalistyczne, włączając w to Narodową Akademię Nauk, szkoły publiczne, uniwersytety i elity prawnicze. Z drugiej strony byłoby nie do pomyślenia dla Sądu Najwyższego czy jakiegokolwiek innego oficjalnego organu, by stwierdził on otwarcie, że „żadna nadprzyrodzona istota nie stworzyła człowieka". Oficjalna postawa neutralności religijnej ma wielką wagę nie tylko dlatego, że ateiści i agnostycy stanowią mniejszość liczebną w porównaniu z teistami, ale także dlatego, że nasz porządek konstytucyjny jest autentycznie oddany sprawom wolności religii i wypowiedzi. Jednak to, czego nie można uczynić otwarcie, często można zrobić po cichu przez narzucenie kategorii i definicji, których wpływ nie ma nic wspólnego z neutralnością.
Sądy mogą wyrażać tolerancję, a nawet szacunek dla „religii”, ale niekoniecznie oznacza to, że istnienie Boga jest dla nich czymś innym niż tylko wygodną fantazją. Gdy sądy przeciwstawiają „religijną wiarę” w Boga „wiedzy naukowej” o naturalistycznej ewolucji, to zakładają, że ta pierwsza jest jakimś subiektywnym odczuciem, a ta druga obiektywnym faktem. Nawet ludzie, którzy wierzą w Boga, skłonni są zaakceptować ten sposób klasyfikacji, ponieważ uczy ich tego otaczająca kultura i gdy akceptują kategorie naturalistycznej metafizyki, ich umysły przyjmują naturalistyczny sposób myślenia.
Zasadniczo więc Pierwsza Poprawka w odniesieniu do religii bazuje na doktrynie metafizycznej, a nie prawnej. Czy konstytucja jest naprawdę neutralna względem naturalizmu i teizmu? Jeśli tak, to obu stanowiskom powinno się przyznać miejsce w publicznej dyskusji, w szkołach i innych miejscach i obie powinny być chronione przed dyskryminacją poglądową. A może naturalizm jest filozofią przyjętą w konstytucji? W takim wypadku naturalizm będzie miał monopol na arenie publicznej, podczas gdy teistyczne odstępstwo zostanie ograniczone do życia prywatnego. Jeśli tak jest, to Sąd Najwyższy ustanowił narodową religię w imię wolności nadanych przez Pierwszą Poprawkę do konstytucji USA.
Phillip E. Johnson
Przypisy
[1] Cytaty dotyczące sprawy Kaplicy pod wezwaniem Baranka pochodzą z Lambs Chapel v. Center Moriches School District, 113 S.Ct. 2141 (1993; dalej jako sprawa Kaplicy Baranka). Serial filmowy Dobsona jest tam opisany w odsyłaczu 3. Sąd Najwyższy wydał wyrok na niekorzyść zarządzających szkołą i stanu.
[2] Odnośnie opinii Sądu Najwyższego patrz Lamb's Chapel v. Center Moriches Union Free School District, 959 F 2.d 381 (2d cir. 1992), orzeczenie 770 F.Supp. 91 (E.D.N.Y. 1991).
[3] Opinia White’a, sędziego Sądu Najwyższego, wyrażająca głos większości, znajduje się w Cornelius v. NAACP Legal Defense and Educational Fund, 473 U.S 788, 806 (1985). Przypis 2 w opinii sędziego White’a, 113 S.Ct., 2146-47, wymienia przykłady grup, które władze szkolne uznawały za niereligijne. Wymieniony jest tam „ruch religijny New Age, znany jako Mind Center, który twierdził, że prowadzi „naukowe” wykłady o parapsychologii.
[4] Choć wyrok Sądu Najwyższego w sprawie Kaplicy Baranka był jednogłośny, to równolegle występowały dwie oddzielne opinie sędziego Anthony’ego Kennedy’ego i sędziego Antonina Scalii (do której przyłączył się sędzia Clarence Thomas). Sędziowie ci wyrażali sprzeciw wobec ukrytej akceptacji przez White’a kryterium interpretacji Pierwszej Poprawki do konstytucji USA odnośnie przyjętej religii wyłożonej w opinii w sprawie Lemon v. Kurtzman, 403 U.S. 602 (1971). Według tego kryterium rozpatrywane prawo jest zgodne z Pierwszą Poprawką, jeśli tylko 1) prawodawcy przyświecał świecki cel, 2) zasadniczym skutkiem danego prawa nie jest popieranie czy tłamszenie religii, 3) prawo to nie wiąże obszernie rządu ze sprawami religii. Kryterium to stosowano szeroko w działalności rządowej dotyczącej regulacji prawnych i sprawiło, że wielu sędziów uznawało, że zezwalanie na jakiekolwiek wyrażanie poglądów religijnych na terenie szkół jest niezgodne z konstytucją. Szczególnie sędzia Scalia nakłaniał Sąd Najwyższy, by unieważnił wyrok w sprawie Lemon, który był przytaczany przez Sąd Najwyższy oraz sądy niższej instancji jako uzasadnienie szeroko rozpowszechnionego mieszania się sądów do usiłowań innych instytucji rządowych, by ustalić sposób pogodzenia religijnych i świeckich wartości w życiu publicznym.
[5] Cytat z raportu szkolnego o nie zezwalaniu „radykalnemu” kościołowi na „nawracanie” przy wykorzystaniu własności szkolnej jest sparafrazowany w opinii sędziego White’a, 113 S.Ct. na s. 2148.
[6] Cytat z opinii organizacji edukacyjnych występujących na rozprawie w roli ekspertów pochodzi ze sprawozdania zawartego w aktach New York State School Boards’ Association, s. 4.
[7] Argument nowojorskiego prokuratora, że wykłady religijne są wartościowe jedynie dla tych, którzy już wierzą, znajduje się w aktach sprawy Kaplicy Baranka. Jest on przytaczany w opinii sędziego Scalii, 133 S.Ct. na s. 2151. Patrz też odniesienie do niego w opinii większości, 113 S.Ct. na s. 2148-49. Sędziowie skupili się na tym argumencie w trakcie debaty i w swoich opiniach, ponieważ wydaje się on wskazywać, że polityka stanu w żadnym razie nie była „neutralna” w stosunku do religii.
[8] Decyzję Sądu Najwyższego w sprawie dotyczącej „równego traktowania kreacjonizmu” w Luizjanie cytuję za Edwards v. Aguillard, 482 U.S. 578 (1987). Opinia sędziego Brennana stwierdza na stronie 591, że statut ten był sprzeczny z konstytucją, „gdyż dominującym celem ustawodawczej władzy Luizjany było wyraźne wsparcie religijnego poglądu, że człowiek został stworzony przez jakąś nadprzyrodzoną istotę.” Opinia ta zakłada w pełni „oficjalną karykaturę” sporu kreacjonizm-ewolucjonizm, która jest omówiona na początku czwartego rozdziału tej książki. Dalsze szczegóły w tej sprawie oraz moje analizy zagadnień konstytucyjnych można znaleźć w przypisach do pierwszego rozdziału książki Darwin on Trial (wyd. popr., InterVarsity Press, 1993).
[9] Trzy R to „reading, writing and rithmetics” – czytanie, pisanie i rachowanie (przyp. tłum.).
[10] Historia Deana Kenyona jest dobrze przedstawiona w artykule autorstwa Stephena C. Meyera, A Scopes Trial for the ‘90’s, The Wall Street Journal, December 6, 1993, s. A14. Osobiście znam tę sprawę jako uczestnik tego sporu.
[11] D.H. Kenyon and G. Steinman, Biochemical Predestination, McGraw-Hill, New York 1969 (przyp. tłum.).
[12] Stephena Jay Goulda recenzja Sądu nad Darwinem zatytułowana „Impeaching a Self-Appointed Judge” ukazała się w Scientific American, July 1992, s. 118-120. Redaktor Scientific American zgodnie z tym, czego można się było spodziewać, nie przyjął do druku tekstu, w którym obalałem przedstawione mi zarzuty, jak i listów (a nadesłano ich wiele) demaskujących wypaczenia tej wojowniczej recenzji. Moją odpowiedź Gouldowi i wielu innym krytykom można znaleźć w zakończeniu (oraz w przypisach związanych z tekstem) w książce Darwin on Trial (wyd. popraw., InterVarsity Press, 1993). Pomimo swych intencji Gould wsparł sukces Sądu nad Darwinem publikując atak, który tak łatwo można było rozpoznać jako niesprawiedliwy.
Źródło: Na Początku... marzec-kwiecień 2002, nr 3-4 (153-154), s. 89-106. (Phillip E. Johnson, Is God Unconstitutional?, in: Reason in the Balance. The Case Against Naturalism in Science, Law & Education, InterVarsity Press, Downers Grove, Illinois 1995, s. 19-34; z jęz. ang. za zgodą Autora tłum. Piotr Bylica)