Andrew Graham-Dixon, "Jak sądzisz, kim jesteś?" (2006)
"The Daily Telegraph" 10.11.2006; http://wiadomosci.onet.pl/1371204,242,1,kioskart.html?drukuj=1
Kiosk
Nauka |
Andrew Graham-Dixon/10.11.2006 09:00
Jak sądzisz, kim jesteś?
Genetyczne niespodzianki
Wszyscy jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Szacunki wskazują, że ktoś żyjący około 6000 lat temu jest bezpośrednim przodkiem wszystkich żyjących dziś na świecie ludzi.
Genealogia, współczesna forma kultu przodków, stała się modna. Dzięki internetowi i licznym samouczkom sporządzanym w odpowiedzi na ten nowy trend łatwiej dziś odnajdować swych antenatów niż kiedykolwiek dotąd.
Być może w czasach częstego zmieniania pracy oraz, jak się nam powiada, coraz mniej stabilnych więzi międzyludzkich wielu z nas poszukuje nowego sensu tożsamości w swych rodzinnych korzeniach. Problem w tym, że nić tych poszukiwań urywa się, gdy sięgamy jakieś sto lat wstecz, kiedy zaczyna brakować oficjalnych danych.
Tak było do tej pory. Są jednak nowe testy, które mogą nam powiedzieć, skąd wywodzą się wszyscy nasi przodkowie z okresu tysięcy lat. Postęp naukowy pozwala odsłonić o wiele pełniejszą przeszłość genetyczną, niż było to dotąd możliwe. Wewnątrz nas, w DNA, znajdują się ślady każdego z naszych przodków. Posługując się zaawansowanym programem komputerowym porównującym nasze DNA z globalną bazą danych, naukowcy są dziś w stanie ujawnić sekrety pochodzenia każdego człowieka.
W tym roku zostałem zaproszony, ale nie jako krytyk sztuki, do uczestnictwa w pewnym genetyczno-kulturowym eksperymencie. Miałem poprowadzić program zlecony przez Channel 4 i przygotowany przez firmę, która jest producentem cyklu „Jak sądzisz, kim jesteś?”. W programach tych znane postaci zagłębiają się w swoją przeszłość. Tym razem w centrum zainteresowania znaleźli się ludzie, którzy uważali się za Anglików. Celem całego przedsięwzięcia było zestawienie wyobrażeń tych ludzi odnośnie swojej tożsamości narodowej i faktów dotyczących ich rzeczywistego pochodzenia.
Scenariusz wyglądał tak: weź ośmiu ludzi, samych białych, urodzonych i wychowanych w Anglii, przekonanych wręcz do szpiku kości, że są stuprocentowymi Anglikami. Każdy z nich miał dać próbkę swojego DNA do testów ujawniających jego rzeczywiste pochodzenie. Polegały one na porównaniach ich DNA z globalną bazą danych, w której świat podzielony jest na cztery dawne grupy populacji: europejską, wschodnioazjatycką, subsaharyjską, afrykańską i rdzenną północnoamerykańską. (Ta ostatnia grupa obejmuje również duże połacie północnej Rosji, dlatego należałoby może nazywać ją „eurazjatycką”).
Rezultaty miały pokazywać procentowy udział poszczególnych grup w danym zestawie genów. Kolejny zawężający test, dla osób z wysokim procentem DNA europejskiego, czyli w praktyce dla każdego z naszych uczestników, rozbijał komponent „europejski” na cztery kolejne grupy: pólnocnoeuropejską, południowo-wschodnioeuropejską, bliskowschodnią i południowoazjatycką.
Wszyscy uczestnicy programu byli ochotnikami pragnącymi poznać swoją genetyczną przeszłość. Wśród nich znalazło się kilka znanych osób, a także pewna kobieta z Kent, rybak z Grimsby, prawniczka prowadząca kampanię na rzecz uznania Anglików za grupę etniczną, aktor komediowy i młody żołnierz odbywający służbę wojskową.
Wszystkich łączyło głębokie przekonanie, że są stuprocentowymi Anglikami i Angielkami. Ich rozumienie, co to znaczy „być Anglikiem” było bardzo zróżnicowane. Zdaniem jednej z tych osób wystarczyło urodzić się w Wielkiej Brytanii. W przekonaniu innej trzeba było wywodzić się od Anglosasów zamieszkujących wyspę przed 1066 rokiem, a przynajmniej czuć z nimi głębokie pokrewieństwo. Dla jeszcze innej sprawdzianem było to, czy ktoś kibicuje angielskim piłkarzom i krykiecistom.
Moje DNA również zostało poddane testowi. Wyniki były zaskakujące. W pierwszym z testów okazałem się w 85 procentach Europejczykiem, w 11 wschodnim Azjatą, w 4 subsaharyjskim Afrykaninem i w 0 procentach rdzennym Amerykaninem. Drugi test wykazał przynależność w 60 procentach do grupy północnoeuropejskiej, w 23 do południowo-wschodnioeuropejskiej, w 12 do południowoazjatyckiej i w 5 do bliskowschodniej.
Oznaczało to, że jak każdy na tym świecie, mam wyraźnie mieszane pochodzenie. Nie byłem tymi rezultatami porażony, ale zdziwiło mnie, że geograficzny rozrzut moich genów jest tak szeroki.
O analizę wyników poprosiliśmy dr. Marka Thomasa z Centrum Antropologii Genetycznej w londyńskim University College. Wyjaśnił, że choć testy DNA i użyte metody naukowe były rzetelne, zawsze istnieje niewielki margines błędu i analiza ta jest jego interpretacją. Porównał cały proces do degustowania wina przez znawcę i odgadywania, skąd dany trunek pochodzi.
Najciekawsze wydaje się to, że rezultaty badania przeczą niemal wszystkim naszym wyobrażeniom na temat tożsamości narodowej i kulturowej (które są oczywiście konstrukcjami społecznymi), ukazując prawdę znacznie głębszą: wszyscy jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Szacunki wskazują, jak mówi Thomas, że ktoś żyjący około 6000 lat temu jest bezpośrednim przodkiem wszystkich żyjących dziś na świecie osób.
Thomas zaznaczył też, że człowiek nieustannie wędruje – od czasu, gdy ewoluował w Afryce. Migracje to nie tylko norma, ale sposób gwarantowania nam zdrowia przez naturę. Im więcej naszych genów się miesza, tym lepsze przyszłe zdrowie gatunku: łatwiej opieramy się chorobom zakaźnym i mniej narażeni jesteśmy na choroby genetyczne.
Naukowiec twierdzi, że nowe badania wskazują, iż jako gatunek wyposażeni jesteśmy w zdolność przyciągania osobników z genami odmiennymi od naszych (odbywa się to prawdopodobnie za pośrednictwem zapachu). Bycie stuprocentowym Anglikiem (czy stuprocentowym przedstawicielem jakiejkolwiek narodowości) na poziomie genetycznym byłoby bardzo złe dla zdrowia danej osoby. Gdyby genetycy mieli decydować w sprawach imigracji, prowadziliby politykę otwartych drzwi.
Dla uczestników naszego programu wyniki testów często okazywały się zaskakujące. Niemal każdy znalazł w swoich genach jakąś niespodziankę. Wszystko filmowano i mogliśmy uchwycić moment, gdy człowiekowi z wrażenia opada szczęka – a tak się dzieje, gdy nagle wali się cały światopogląd, bo ktoś dowiedział się, że ma przodków w Afryce, a nawet w Mongolii.(…)
Szczególna niespodzianka czekała pewnego dżentelmena przekonanego, że jest stuprocentowym Anglikiem. Co przez to rozumiał? Tu rodzili się wszyscy jego przodkowie od co najmniej dwunastu pokoleń. Przedstawiłem doktorowi Thomasowi to kryterium angielskości i zapytałem go, ilu zatem „prawdziwych Anglików” żyje obecnie w Anglii? Naukowiec zastanowił się przez chwilę. „Tak z grubsza? Zero”. Byłoby to możliwe tylko wówczas, gdyby jakaś grupa odizolowana od reszty społeczeństwa rozwijała się całe wieki przez chów wsobny.
Kiedy przedłożyłem te wyjaśnienia uczestnikowi naszego programu, chyba z ulgą przyjął informację, że jeśli by zastosować jego kryteria, na pewno nie jest Anglikiem. „Rozumiem, że wszyscy jesteśmy mieszańcami” – zareagował flegmatycznie na wyniki swego testu, które pokazywały, że wiele jego genów pochodzi z Rosji i Eurazji. Co ciekawe, od tej chwili zaczął zmieniać również swoje nastawienie do innych. Kiedy spotkałem się z nim po raz pierwszy, mówiliśmy o imigracji i mój rozmówca martwił się, że „angielskość” się rozwadnia. Odparłem, że można to uznać również za korzystny proces, i tak zeszliśmy na temat piłki nożnej. Wspomniałem Iana Wrighta, niegdyś reprezentanta Anglii, tu urodzonego, bardzo patriotycznego w swych złudnych nadziejach na Puchar Świata – i oczywiście czarnoskórego. „No tak, ale on nie jest Anglikiem – powiedział. – Nie można być czarnym i określać się jako Anglik”. Ale kiedy człowiek ten poznał fakty dotyczące własnych genów, zmienił zdanie. „No dobrze, można być czarnym i jednocześnie Anglikiem. Myliłem się”.
Pełna wymowa tych testów stała się dla mnie jasna dopiero przy końcu filmu, kiedy 18-letni żołnierz Damen Barks wypowiedział niezwykle trafną uwagę. „Jeśli rasiści dowiedzą się, że po części są tym, co zawsze dyskryminowali, zupełnie zbije ich to z tropu”. Dla Damena wyniki testów były czymś w rodzaju genetycznego katharsis – zdumiał się, że jego DNA wywodzi się z co najmniej jednej czwartej globu. Na filmie widać, jak nagle jego horyzonty wyraźnie się poszerzają.
Inna uczestniczka odnalazła później krewnych w Turcji, co potwierdzało wyniki jej testów. Nie dla wszystkich były to jednak miłe niespodzianki. Cztery dni po tym, jak dowiedziała się, że jej DNA wskazuje na romskie korzenie, zwolenniczka „czystości etnicznej Anglików” zagroziła podjęciem kroków prawnych.
A jednak testy te mogą być cennym orężem w walce z rasizmem. Nie chodzi jedynie o to, że dowodzą one raz na zawsze, iż wszelkie koncepcje rasy czy rasowej czystości są jawnie niedorzeczne i naukowo błędne. Ich siła polega na tym, że dowodzą tego pokazując ludziom, co jest w ich własnej krwi. Kiedy prawdy nauki stają się prawdami osobistymi, są traktowane poważniej.
A jeśli chodzi o bycie stuprocentowym Anglikiem, cóż, wrócę do roli krytyka sztuki i przypomnę, co powiedział na ten temat wielki malarz Walter Richard Sickert. „Nikt nie może być bardziej Anglikiem niż ja – rzekł zawadiacko. – Urodziłem się w 1860 roku w Monachium, a wśród przodków miałem tylko Duńczyków!”.
Być może w czasach częstego zmieniania pracy oraz, jak się nam powiada, coraz mniej stabilnych więzi międzyludzkich wielu z nas poszukuje nowego sensu tożsamości w swych rodzinnych korzeniach. Problem w tym, że nić tych poszukiwań urywa się, gdy sięgamy jakieś sto lat wstecz, kiedy zaczyna brakować oficjalnych danych.
Tak było do tej pory. Są jednak nowe testy, które mogą nam powiedzieć, skąd wywodzą się wszyscy nasi przodkowie z okresu tysięcy lat. Postęp naukowy pozwala odsłonić o wiele pełniejszą przeszłość genetyczną, niż było to dotąd możliwe. Wewnątrz nas, w DNA, znajdują się ślady każdego z naszych przodków. Posługując się zaawansowanym programem komputerowym porównującym nasze DNA z globalną bazą danych, naukowcy są dziś w stanie ujawnić sekrety pochodzenia każdego człowieka.
W tym roku zostałem zaproszony, ale nie jako krytyk sztuki, do uczestnictwa w pewnym genetyczno-kulturowym eksperymencie. Miałem poprowadzić program zlecony przez Channel 4 i przygotowany przez firmę, która jest producentem cyklu „Jak sądzisz, kim jesteś?”. W programach tych znane postaci zagłębiają się w swoją przeszłość. Tym razem w centrum zainteresowania znaleźli się ludzie, którzy uważali się za Anglików. Celem całego przedsięwzięcia było zestawienie wyobrażeń tych ludzi odnośnie swojej tożsamości narodowej i faktów dotyczących ich rzeczywistego pochodzenia.
Scenariusz wyglądał tak: weź ośmiu ludzi, samych białych, urodzonych i wychowanych w Anglii, przekonanych wręcz do szpiku kości, że są stuprocentowymi Anglikami. Każdy z nich miał dać próbkę swojego DNA do testów ujawniających jego rzeczywiste pochodzenie. Polegały one na porównaniach ich DNA z globalną bazą danych, w której świat podzielony jest na cztery dawne grupy populacji: europejską, wschodnioazjatycką, subsaharyjską, afrykańską i rdzenną północnoamerykańską. (Ta ostatnia grupa obejmuje również duże połacie północnej Rosji, dlatego należałoby może nazywać ją „eurazjatycką”).
Rezultaty miały pokazywać procentowy udział poszczególnych grup w danym zestawie genów. Kolejny zawężający test, dla osób z wysokim procentem DNA europejskiego, czyli w praktyce dla każdego z naszych uczestników, rozbijał komponent „europejski” na cztery kolejne grupy: pólnocnoeuropejską, południowo-wschodnioeuropejską, bliskowschodnią i południowoazjatycką.
Wszyscy uczestnicy programu byli ochotnikami pragnącymi poznać swoją genetyczną przeszłość. Wśród nich znalazło się kilka znanych osób, a także pewna kobieta z Kent, rybak z Grimsby, prawniczka prowadząca kampanię na rzecz uznania Anglików za grupę etniczną, aktor komediowy i młody żołnierz odbywający służbę wojskową.
Wszystkich łączyło głębokie przekonanie, że są stuprocentowymi Anglikami i Angielkami. Ich rozumienie, co to znaczy „być Anglikiem” było bardzo zróżnicowane. Zdaniem jednej z tych osób wystarczyło urodzić się w Wielkiej Brytanii. W przekonaniu innej trzeba było wywodzić się od Anglosasów zamieszkujących wyspę przed 1066 rokiem, a przynajmniej czuć z nimi głębokie pokrewieństwo. Dla jeszcze innej sprawdzianem było to, czy ktoś kibicuje angielskim piłkarzom i krykiecistom.
Moje DNA również zostało poddane testowi. Wyniki były zaskakujące. W pierwszym z testów okazałem się w 85 procentach Europejczykiem, w 11 wschodnim Azjatą, w 4 subsaharyjskim Afrykaninem i w 0 procentach rdzennym Amerykaninem. Drugi test wykazał przynależność w 60 procentach do grupy północnoeuropejskiej, w 23 do południowo-wschodnioeuropejskiej, w 12 do południowoazjatyckiej i w 5 do bliskowschodniej.
Oznaczało to, że jak każdy na tym świecie, mam wyraźnie mieszane pochodzenie. Nie byłem tymi rezultatami porażony, ale zdziwiło mnie, że geograficzny rozrzut moich genów jest tak szeroki.
O analizę wyników poprosiliśmy dr. Marka Thomasa z Centrum Antropologii Genetycznej w londyńskim University College. Wyjaśnił, że choć testy DNA i użyte metody naukowe były rzetelne, zawsze istnieje niewielki margines błędu i analiza ta jest jego interpretacją. Porównał cały proces do degustowania wina przez znawcę i odgadywania, skąd dany trunek pochodzi.
Najciekawsze wydaje się to, że rezultaty badania przeczą niemal wszystkim naszym wyobrażeniom na temat tożsamości narodowej i kulturowej (które są oczywiście konstrukcjami społecznymi), ukazując prawdę znacznie głębszą: wszyscy jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Szacunki wskazują, jak mówi Thomas, że ktoś żyjący około 6000 lat temu jest bezpośrednim przodkiem wszystkich żyjących dziś na świecie osób.
Thomas zaznaczył też, że człowiek nieustannie wędruje – od czasu, gdy ewoluował w Afryce. Migracje to nie tylko norma, ale sposób gwarantowania nam zdrowia przez naturę. Im więcej naszych genów się miesza, tym lepsze przyszłe zdrowie gatunku: łatwiej opieramy się chorobom zakaźnym i mniej narażeni jesteśmy na choroby genetyczne.
Naukowiec twierdzi, że nowe badania wskazują, iż jako gatunek wyposażeni jesteśmy w zdolność przyciągania osobników z genami odmiennymi od naszych (odbywa się to prawdopodobnie za pośrednictwem zapachu). Bycie stuprocentowym Anglikiem (czy stuprocentowym przedstawicielem jakiejkolwiek narodowości) na poziomie genetycznym byłoby bardzo złe dla zdrowia danej osoby. Gdyby genetycy mieli decydować w sprawach imigracji, prowadziliby politykę otwartych drzwi.
Dla uczestników naszego programu wyniki testów często okazywały się zaskakujące. Niemal każdy znalazł w swoich genach jakąś niespodziankę. Wszystko filmowano i mogliśmy uchwycić moment, gdy człowiekowi z wrażenia opada szczęka – a tak się dzieje, gdy nagle wali się cały światopogląd, bo ktoś dowiedział się, że ma przodków w Afryce, a nawet w Mongolii.(…)
Szczególna niespodzianka czekała pewnego dżentelmena przekonanego, że jest stuprocentowym Anglikiem. Co przez to rozumiał? Tu rodzili się wszyscy jego przodkowie od co najmniej dwunastu pokoleń. Przedstawiłem doktorowi Thomasowi to kryterium angielskości i zapytałem go, ilu zatem „prawdziwych Anglików” żyje obecnie w Anglii? Naukowiec zastanowił się przez chwilę. „Tak z grubsza? Zero”. Byłoby to możliwe tylko wówczas, gdyby jakaś grupa odizolowana od reszty społeczeństwa rozwijała się całe wieki przez chów wsobny.
Kiedy przedłożyłem te wyjaśnienia uczestnikowi naszego programu, chyba z ulgą przyjął informację, że jeśli by zastosować jego kryteria, na pewno nie jest Anglikiem. „Rozumiem, że wszyscy jesteśmy mieszańcami” – zareagował flegmatycznie na wyniki swego testu, które pokazywały, że wiele jego genów pochodzi z Rosji i Eurazji. Co ciekawe, od tej chwili zaczął zmieniać również swoje nastawienie do innych. Kiedy spotkałem się z nim po raz pierwszy, mówiliśmy o imigracji i mój rozmówca martwił się, że „angielskość” się rozwadnia. Odparłem, że można to uznać również za korzystny proces, i tak zeszliśmy na temat piłki nożnej. Wspomniałem Iana Wrighta, niegdyś reprezentanta Anglii, tu urodzonego, bardzo patriotycznego w swych złudnych nadziejach na Puchar Świata – i oczywiście czarnoskórego. „No tak, ale on nie jest Anglikiem – powiedział. – Nie można być czarnym i określać się jako Anglik”. Ale kiedy człowiek ten poznał fakty dotyczące własnych genów, zmienił zdanie. „No dobrze, można być czarnym i jednocześnie Anglikiem. Myliłem się”.
Pełna wymowa tych testów stała się dla mnie jasna dopiero przy końcu filmu, kiedy 18-letni żołnierz Damen Barks wypowiedział niezwykle trafną uwagę. „Jeśli rasiści dowiedzą się, że po części są tym, co zawsze dyskryminowali, zupełnie zbije ich to z tropu”. Dla Damena wyniki testów były czymś w rodzaju genetycznego katharsis – zdumiał się, że jego DNA wywodzi się z co najmniej jednej czwartej globu. Na filmie widać, jak nagle jego horyzonty wyraźnie się poszerzają.
Inna uczestniczka odnalazła później krewnych w Turcji, co potwierdzało wyniki jej testów. Nie dla wszystkich były to jednak miłe niespodzianki. Cztery dni po tym, jak dowiedziała się, że jej DNA wskazuje na romskie korzenie, zwolenniczka „czystości etnicznej Anglików” zagroziła podjęciem kroków prawnych.
A jednak testy te mogą być cennym orężem w walce z rasizmem. Nie chodzi jedynie o to, że dowodzą one raz na zawsze, iż wszelkie koncepcje rasy czy rasowej czystości są jawnie niedorzeczne i naukowo błędne. Ich siła polega na tym, że dowodzą tego pokazując ludziom, co jest w ich własnej krwi. Kiedy prawdy nauki stają się prawdami osobistymi, są traktowane poważniej.
A jeśli chodzi o bycie stuprocentowym Anglikiem, cóż, wrócę do roli krytyka sztuki i przypomnę, co powiedział na ten temat wielki malarz Walter Richard Sickert. „Nikt nie może być bardziej Anglikiem niż ja – rzekł zawadiacko. – Urodziłem się w 1860 roku w Monachium, a wśród przodków miałem tylko Duńczyków!”.