Narzędzia osobiste
Jesteś w: Start Groups Strefa dla członków PTKr Filozofia człowieka W języku polskim Edwin Bendyk, "Dlaczego jesteśmy dobrzy albo źli" (2004)

Edwin Bendyk, "Dlaczego jesteśmy dobrzy albo źli" (2004)

"Polityka" nr 52/2004 (2485)


Niezbędnik inteligenta:  Filozofia. Czy utraciliśmy wolną wolę?


      Wolna wola jest złudzeniem. Wszystkie nasze cechy i działania uwarunkowane są biologicznie i genetycznie. Taki wniosek płynąć może z odkryć współczesnej nauki. Czy zatem należy zapomnieć o filozofii i etyce, dla których pojęcie wolnej woli stanowi fundament?


      Prestiżowy amerykański magazyn "Foreign Policy" opublikował ostatnio listę najbardziej niebezpiecznych idei, których zastosowanie zamienić może ziemię w piekło. Wśród nich wymienia koncepcje podważające istnienie wolnej woli. Bo jak wyobrazić sobie funkcjonowanie społeczeństwa, przyjąwszy, że wolna wola nie istnieje? Australijski kosmolog Paul Davies pisze: "Wiara w jakiś sposób istnienia wolnej woli jest wspólna dla wszystkich kultur i stanowi w dużej mierze o naszej koncepcji człowieczeństwa. Jest fundamentem systemów etycznych i prawnych. Ale współcześni naukowcy i filozofowie pracowicie podkopują tę opokę ludzkiego społeczeństwa nie myśląc przy tym, czym ją zastąpić".

      To dzięki wolnej woli jesteśmy odpowiedzialni za swoje czyny i możemy świadomie kształtować swój los. Czyny, jakie popełniamy pozbawieni świadomości, np. w stanie hipnozy, kwalifikowane są odmiennie niż działania podjęte w pełni władz umysłowych. Ale jeśli wolna wola i przekonanie, że świadomie kontrolujemy swoje czyny, jest iluzją? Nie ma co do tego wątpliwości brytyjski filozof John Gray, a jako jeden z rozstrzygających dowodów przedstawia w książce "Słomiane psy" wyniki szokującego eksperymentu naukowego: "Benjamin Libet w pracy o >półsekundowym opóźnieniu< wykazał, że elektryczny impuls inicjujący działanie pojawia się na pół sekundy przed podjęciem świadomej decyzji działania. Wydaje nam się, że najpierw zastanawiamy się, jak postąpić, a następnie to robimy. W rzeczywistości niemal przez całe życie człowieka źródłem jego działań są nieświadome impulsy: mózg przygotowuje nas do podjęcia działania, a dopiero potem przeżywamy związane z nim doświadczenie".

      Człowiek jako organizm przetwarza ok. 14 mln bitów informacji na sekundę, świadomie zaś tylko 18 bitów, a więc zaledwie milionową część dawki, jaką otrzymuje z otoczenia. Dlatego, jak pisze Gray: "Zanim zaczniemy działać, nie możemy przewidzieć, jak się zachowamy. Później, z perspektywy czasu, możemy uznać naszą decyzję za kolejny krok na ścieżce, którą podążaliśmy już wcześniej. Własne myśli wydają nam się czasem naszym dziełem, a czasami - zdarzeniami, które nam się przytrafiły. Źródłem poczucia wolności jest oscylowanie pomiędzy tymi dwoma punktami widzenia. Wolna wola to sztuczka perspektywy".

      Skoro jednak wolnej woli nie ma, a nasza tożsamość jest złudzeniem, to nie może również istnieć moralność. Ale przecież działają systemy prawne oparte na normach etycznych, a naszym życiem sterują nie tylko instynkty. Czyżby to wszystko było iluzją? W dużej mierze tak, przekonują psychologowie ewolucyjni. Człowiek jest zwierzęciem, produktem ewolucji, jak każdy inny żywy organizm. A skoro tak, to zarówno ludzki umysł jak również uczucia moralne i iluzja wolnej woli są wynikiem ewolucji. Człowiek to moralne zwierzę, którego zachowania można zrozumieć, zdaniem psychologów ewolucyjnych, odwołując się do znanych biologom pojęć genetyki ewolucyjnej. Z tego punktu widzenia takie na pozór ludzkie i godne pochwały zachowania jak altruizm, zdolność poświęcenia się dla innych nie stanowią szczególnej ludzkiej tajemnicy i wynikają z biologii. Podobnie również, jak ludzka skłonność do agresji i wielu zachowań ocenianych jako niezbyt moralne lub niezbyt rozsądne, np. większa skłonność mężczyzn niż kobiet do seksualnych przygód, a młodych męskich samców do nadmiernego ryzyka.

      Promiskuityzm ewolucja wyjaśnia jako naturalne dążenie do zwiększenia sukcesu reprodukcyjnego poprzez maksymalne rozpowszechnienia swoich genów. Miernikiem tego sukcesu jest liczba zapłodnionych samic. Ale ponieważ na seksualnym rynku podaż samic jest ograniczona, więc większą szansę mają mężczyźni posiadający "lepsze" geny - jednym ze sposobów ich demonstracji jest odwaga, skąd już krok od wyjaśnienia przyczyn wojen. Martin van Creveld, wybitny współczesny historyk wojskowości, przekonuje, że "prawdziwym powodem wojen jest to, że mężczyźni lubią walczyć, a kobiety lubią mężczyzn, którzy są gotowi walczyć w ich sprawie". Jak jednak wygrać na seksualnym rynku, gdy chwilowo panuje pokój? Psychologia ewolucyjna znajduje wyjaśnienie, kobiety lubią nie tylko mężczyzn gotowych walczyć w ich sprawie, ale i zdolnych pokazać, że znają inne metody zapewnienia opieki potomstwu. Oznaki statusu, jak szykowne BMW lub zegarek od Cartiera, mogą być dobrą wskazówką.

Opakowanie dla genów

Idąc tropem tych wyjaśnień powinniśmy przyjąć, że systemy moralne wymyślane przez człowieka są tylko racjonalizacjami czynionymi post factum. W istocie, jako zwierzęta jesteśmy zaprogramowani przez swoje geny, w których odbijają się dzieje ewolucji. Oczywiście, nie jest to prosty determinizm, z jakim się często spotykamy czytając doniesienia prasowe o odkryciu kolejnego genu, mającego jakoby wyjaśniać tajemnicę homoseksualizmu, alkoholizmu, agresji etc. Konstytucja genetyczna człowieka określa pole możliwości, jakie stoją przed jednostką. Czasami jest to los zdeterminowany całkowicie, jak w przypadku nosicieli genów odpowiedzialnych za niektóre choroby, np. mukowiscydozę czy fenyloketonurię. Najczęściej jednak sposób ekspresji informacji zapisanej w genach zależy od złożonej gry organizmu ze środowiskiem. Dlatego nosiciel genu zwiększającego prawdopodobieństwo zachorowania na nowotwór zachorować może, choć nie musi. Podobnie jak nosiciele genów korelujących z homoseksualizmem, agresją lub inteligencją mogą, lecz nie muszą mieć cech przez te geny określonych.

Biologiczne dziedzictwo odbija się również w społecznych formach życia człowieka, co wyjaśnia dziedzina z pogranicza biologii i socjologii, socjobiologia. Jej prominentnym i najbardziej znanym przedstawicielem jest Edward O. Wilson, entomolog z University of Harvard, który w 1975 r. opublikował dzieło noszące tytuł "Socjobiologia".

Jego zdaniem, jako pojedyncze organizmy z punktu widzenia ewolucji się nie liczymy, jesteśmy tylko opakowaniem dla genów, które dążą do maksymalnego rozprzestrzenienia się w świecie, podporządkowując temu celowi wszystkie działania organizmu. Koncepcja Wilsona rozpętała burzę, uczonemu zarzucono faszyzm, biologiczny determinizm oznaczający powrót do czasów darwinizmu społecznego, próbę naukowego uzasadnienia nierówności społecznych. Wilsona zaatakowali biolodzy, w tym znakomity, choć marksizujący ewolucjonista z Harvardu Stephen Jay Gould, środowiska lewicy, Kościół. Przed wykładami Wilsona ustawiały się protestujące pikiety, wypowiedzi uczonego zagłuszano, dochodziło do rękoczynów.

Dziś już socjobiologia nie wywołuje takich emocji, wiele jej odkryć dotyczących biologicznych uwarunkowań zachowań ludzkich weszło do kanonu nauk społecznych.

Problem w tym, że jest zdaniem wielu uczonych teorią niekompletną, bo człowiek oprócz natury czysto biologicznej tworzy - jako jedyny gatunek - autonomiczną sferę kultury i religii, inaczej mówiąc ducha, której już wyjaśnić się w kategoriach czysto biologicznych i ewolucyjnych nie da. Czyżby? Socjobiologowie i psycholodzy ewolucyjni nie zamierzają się poddawać.

Wilson kilka lat po "Socjobiologii" opublikował książkę "O naturze ludzkiej" , w której przyznaje, że chwilowo trudno wyjaśnić w kategoriach czysto naukowych takie fenomeny jak wiara religijna. Pisze jednak niestrudzony: "Postęp naszych schizofrenicznych społeczeństw odbywa się dzięki wiedzy, lecz żyją one dzięki inspiracji czerpanej z tych właśnie wierzeń, które wiedza podważa. Sądzę, że paradoks ten możemy rozwiązać, przynajmniej intelektualnie i nie od razu, lecz z biegiem czasu i z trudnymi do przewidzenia konsekwencjami, jeżeli zwrócimy należytą uwagę na socjobiologię religii. Jestem przekonany, że aczkolwiek przejawy doświadczenia religijnego są jaskrawe i wielowymiarowe, a przy tym tak skomplikowane, że w ich zawiłościach gubią się najlepsi psychoanalitycy i filozofowie, mogą być one przedstawione w dwu wymiarach: korzyści genetycznej i zmiany ewolucyjnej".

Kontynuatorzy myśli Wilsona mają już lepszą odpowiedź. O ile naszą konstytucję biologiczną determinują geny, to nasze myśli, wierzenia i poglądy kontrolowane są przez memy, umysłowe odpowiedniki genów, które są, podobnie jak geny, samolubne i stawiają sobie za cel jak największe upowszechnienie. Memetyka - rozwijana pracowicie przez takich biologów jak Richard Dawkins i psychologów jak Susan Blackmore - próbuje wyjaśnić, w jaki sposób rozpowszechniają się mody, religie, ideologie, przekonania.

Paul Davies uważa ten zmasowany atak na ludzką wyjątkowość i zredukowanie człowieka do roli opakowania dla genów i memów za niezwykle niebezpieczną ideę. Niweczy ona bowiem wielowiekowy dorobek pracy filozofów, którzy próbowali wyzwolić człowieka z jego niskiej, zwierzęcej kondycji, a potem na podstawie swych teoretycznych osiągnięć budowali systemy intelektualne, które stały się podstawą nowoczesnych teorii politycznych i społecznych.

Tabula rasa i ludzka godność

Te emancypacyjne ambicje doskonale ilustruje dorobek wielkiego człowieka włoskiego Renesansu Pico della Mirandoli. W hymnie "De hominis dignitate" (O godności człowieczej) umieszcza on dialog Boga z Adamem: "Określona natura innych stworzeń jest związana prawami przeze mnie ustanowionymi. Ciebie zaś nieskrępowanego żadnymi ograniczeniami oddaję w twe własne ręce, abyś zgodnie ze swą wolą sam określił swą naturę. Umieściłem cię pośrodku świata, abyś tym łatwiej mógł obserwować cały świat. Nie uczyniłem cię ani niebiańskim, ani ziemskim, ani śmiertelnym, ani nieśmiertelnym, abyś sam w sposób wolny i godny ciebie tworząc siebie, nadał sobie taki kształt, jaki zechcesz".

Humanistyczny projekt Mirandoli kontynuowali filozofowie Oświecenia, przekonani, że człowiek może wyzwolić się z podłego stanu zwierzęcej natury dzięki rozumowi. Kant wołał: "Sapere aude!", nie bój się myśleć. Inny wielki filozof Oświecenia, twórca nowoczesnego liberalizmu John Locke swoją wizję natury ludzkiej budował na koncepcji tabula rasa. Człowiek jako jednostka społeczna rodzi się niczym niezapisana tablica. Dopiero w procesie edukacji i wychowania trzeba wyposażyć go w zestaw odpowiednich narzędzi umożliwiających odpowiedzialne, dojrzałe życie. Przewodnikiem w tym poszukiwaniu musi być, rzecz jasna, rozum.

Trzeba przyznać, że nie była to wizja dzielona przez wszystkich. Tomasz Hobbes, twórca koncepcji nowoczesnego państwa, pomny doświadczeń wojny domowej w Anglii na początku XVII w., nie miał wątpliwości, że człowiek ze swej natury jest zły, że z innymi przedstawicielami swego gatunku będzie prowadził nieustanną wojnę, której zapobiec może jedynie złożenie wolności przed silniejszym autorytetem, suwerenem wyposażonym we władzę absolutną, czyli Państwem-Lewiatanem. Wizję opozycyjną do Hobbesowskiej stworzył Jan Jakub Rousseau, który z kolei przekonywał, że człowiek jest z natury stworzeniem dobrym, psuje go natomiast cywilizacja.

Obraz ten jeszcze bardziej się skomplikuje, gdy przypomnimy sobie, że wszystkie wizje i koncepcje oświeceniowe miały na celu uwolnienie człowieka od złudzeń religii, która proponuje oczywiście swoją koncepcję człowieczeństwa. Współczesna doktryna katolicka mówi wyraźnie słowami konstytucji soborowej "Gaudium et spes", że "człowiek jest jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego". Człowiek tym się różni od zwierzęcia, że Bóg wyposażył go w duszę i właśnie moment inkorporacji duszy jest "skokiem ontologicznym", kiedy jednostka jako przedstawiciel gatunku biologicznego staje się osobą.

Te teologiczno-filozoficzne rozważania wydawać się mogą dobrą intelektualną zabawą, lecz bez większego znaczenia praktycznego. Ostrożnie jednak z pochopnymi wnioskami. W ślad za każdą z przedstawionych koncepcji szła ideologia zasilająca konkretne, częstokroć bardzo złowieszcze projekty polityczne. Koncepcja tabula rasa została z radością przyjęta nie tylko przez liberałów, ale również przez Karola Marksa i stała się ważnym składnikiem myśli rewolucyjnej, opierającej się na "naukowej" wierze, jakoby można było radykalnie zmienić społeczeństwo i człowieka. Przewodniczący Mao rozpoczynając rewolucję kulturalną w Chinach powtarzał ideę Locke'a w swej poetyckiej interpretacji, zachwycając się, że człowiek jest białą kartką, na której można zapisać tysiące wierszy. Cena za ten rodzaj poezji była bardzo wysoka, kosztowała dziesiątki milionów ofiar o naturze nie dość plastycznej, by być dobrym surowcem dla wyprodukowania Nowego Człowieka.

Przekonanie, że człowiek jest niezapisaną kartką, znalazło również wyraz w psychologii behawiorystycznej, która z kolei na wiele lat zdominowała myśl pedagogiczną. Wiara, że człowiek z natury jest dobry, a staje się zły w wyniku oddziaływania społeczeństwa, legła u podstaw wielu liberalnych teorii resocjalizacyjnych. Owocem fałszywych koncepcji człowieka była również eugenika, w swoim czasie mająca licznych zwolenników i stosowana nie tylko w hitlerowskich Niemczech, ale również w wielu demokratycznych krajach świata. Praktyczne znaczenie mają również religijne interpretacje natury ludzkiej, bo na nich opiera się stanowisko Kościoła w takich sprawach jak aborcja, zapobieganie ciąży lub eksperymenty na komórkach macierzystych. Poglądy te, jak wiemy z polskiego doświadczenia, stają się ważną częścią dyskursu publicznego i mają wielki wpływ na stanowione prawo.

Niedoceniona natura

Dzieje sporu, określanego umownie dylematem "natura czy kultura", kreśli w imponującej książce "Tabula rasa" (wydanej właśnie po polsku nakładem Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego) Steven Pinker, amerykański badacz umysłu. Co decyduje o człowieku i jego rozwoju? Jego konstytucja biologiczna, geny czy raczej wychowanie i presja środowiska społecznego?

Salomonowa i bezpieczna odpowiedź, że wpływ mają zarówno geny jak i środowisko społeczne, choć w istocie prawdziwa, w swej ogólności niczego nie wyjaśnia. Człowiek jest mimo wszystko zwierzęciem wyjątkowym, bo posługuje się językiem i używa w komunikacji symboli. Dzięki tym umiejętnościom potrafi tworzyć kulturę i przekazywać wiedzę, niestety również o tym, jak mordować.

Czy rzeczywiście wyjątkowe kompetencje człowieka wyrażające się w mowie i zdolności wytwarzania kultury wymagają odwoływania się do innych niż naturalne wyjaśnień? - zastanawia się Pinker. Czy coś tracimy, jeśli uznamy, że jesteśmy wraz z mową i kulturą produktem ewolucji? Czy musimy, jakby chciał Paul Davies, odwoływać się w życiu społecznym do iluzji? Nie, jeśli zrozumiemy, że wiedza naukowa o nas samych wcale nie ogranicza naszej wolności. Owszem, pozbawia wielu złudzeń. Czy jednak żałujemy, że Kopernik pozbawił nas złudzenia o wyjątkowej pozycji Ziemi we Wszechświecie?

Daniel Dennett, kolega Pinkera, również zajmujący się badaniem umysłu, twierdzi, że tęsknota za złudzeniami to skutek nieumiejętności rozróżnienia między determinizmem a nieuniknionością. Otóż kolejne odkrycia naukowe dokładają cegiełki wiedzy, dzięki którym możemy wyjaśniać tajemnice natury - w tym natury człowieka - w sposób deterministyczny. Możemy po prostu łączyć skutki z ich naturalnymi przyczynami. Co nie pozwala jednak stwierdzić, że Kowalski w sposób nieunikniony zamorduje jutro w południe Piotrowskiego.

Zdaniem Dennetta wolność człowieka wyraża się w jego zdolności do "wytwarzania" przyszłości. Tak, wolność jest jednym z aspektów życia jako zjawiska biologicznego i dysponują nią już najprostsze nawet organizmy, mogące wybierać różne reakcje wobec sygnałów płynących ze środowiska. Człowiek, ze względu na złożoność własną i środowiska, jakie wytwarza, obdarzony jest wolnością największą. Wszak mózg człowieka zbudowany jest z biliona neuronów i biliarda łączących je synaps, a sześć miliardów zamieszkujących Ziemię ludzi rozmawiało w 2003 r. przez telefon przez 160 miliardów minut, przy czym średnio wypowiada się 120 do 150 słów na minutę.

Czy taka naturalna próba wyjaśnienia ludzkiej wolności jest jakimś zamachem na godność człowieka? Ojciec George Coyne, jezuita kierujący Obserwatorium Watykańskim, przekonuje, że godność ludzka nie wymaga uzasadnienia w odwoływaniu się do idei "skoku ontologicznego". Pan Bóg nie musi interweniować w ten sposób, że w pewnym magicznym momencie obdarza embrion duszą. Nie umniejszy chwały Bożej i godności człowieka uznanie, że interwencja w sprawy natury miała miejsce jeszcze przed ewolucją, a ewolucja jest jednym z jej wyrazów. Podejście takie na pewno natomiast zbliży Kościół do współczesnej nauki.

Zdanie Coyne'a nie jest zdaniem Kościoła, ale skoro nawet ksiądz dobrze znający się na nauce i na teologii nie dopatruje się w wynikach poszukiwań naukowych zagrożeń, to może jednak przestrogi Paula Daviesa są przesadzone? Zdecydowanie tak, zdaje się odpowiadać Daniel Dennett. Twierdzi on, że eksperymenty kwestionujące istnienie wolnej woli, po pierwsze, nie kwestionują pojęcia wolności rozumianego jako zdolność do tworzenia przyszłości. I nie zwalniają również od odpowiedzialności za własne czyny, bo choć popełniamy je w istocie nieświadomie, to jednak my jesteśmy ich sprawcami.

Nie musimy obawiać się, że wiedza o nas samych jest niebezpieczna. Może być groźna, jeśli za jej interpretację wezmą się prostacy. Biologiczne uwarunkowania ludzkich zachowań, o jakich piszą Pinker, Dennett lub nawet Gray, nie oznaczają wcale wyzwolenia w człowieku bestii. Świadomości istnienia tych uwarunkowań towarzyszyć może uznanie, że człowiek jako produkt ewolucji wyposażony jest w zestaw właściwości odróżniających go od innych gatunków i jednocześnie stanowiący podstawę ludzkiego braterstwa. Bez odwołania do koncepcji natury ludzkiej niemożliwy byłby polityczny liberalizm i idea równości praw, przekonuje znany amerykański politolog Francis Fukuyama. I warto pamiętać, że to właśnie dzięki odkryciom nauki "naturalne" podstawy straciły rasizm i seksizm. Przecież gdy Thomas Jefferson pisał w 1776 r. Deklarację Niepodległości, otwierając ją preambułą, że wszyscy ludzie są równi, miał na myśli tylko mężczyzn dysponujących własnością. Cała późniejsza historia to również dzieje poszerzania pojęcia człowieczeństwa i przyznawania praw ludzkich i obywatelskich grupom wcześniej dyskryminowanym, jak Murzyni i kobiety.

Transhumanizm na horyzoncie

Zdaniem Fukuyamy o wiele bardziej niebezpieczna jest idea transhumanizmu. Otóż dzięki odkryciom biologii molekularnej i genetyki człowiek został wyposażony w narzędzia umożliwiające ingerencję w swoją naturę. Na razie faszerujemy siebie i swoje dzieci różnymi farmaceutykami poprawiającymi zachowanie, nastrój i seksualny wigor. To jednak tylko przedsmak możliwości, jakie czekają nas w świecie klonowania i manipulacji genowych. Fukuyama zastanawia się, czy czeka nas pojawienie się nowego gatunku sztucznych superludzi, zaopatrzonych dzięki najnowszym antropotechnologiom w niezwykłe intelekty i ciała? Ich pojawienie się byłoby niezwykłym wyzwaniem dla liberalnej demokracji, bo zniszczyłoby podstawy dla idei równych praw.

Obawy Fukuyamy są najprawdopodobniej równie nieuzasadnione jak przestrogi Daviesa. Próby celowych ingerencji w ludzką naturę - ze względu na wspomnianą złożoność środowiska, w jakim rozwija się zakodowany w materiale genetycznym potencjał - najprawdopodobniej nie doprowadzą do oczekiwanych rezultatów. O ile możliwe wydają się w przyszłości takie ingerencje, jak modyfikacja koloru oczu lub terapie genowe usuwające przyczyny niektórych chorób, to już świadome manipulowanie własnościami umysłu na poziomie genetycznym jest praktycznie nierealne.

Nie powinniśmy również obawiać się, że nauka rujnuje podstawy moralności. Filozofia humanistyczna, której przesłanie z taką siłą wyraził Pico della Mirandola, nie traci swego znaczenia. Pisze o tym francuski filozof Luc Ferry w książce "Co to jest człowiek?". Przypomina w niej, że jakkolwiek przekonujące byłyby wyniki badań naukowych, nie mogą one dostarczać rozstrzygających argumentów do tworzenia systemów moralnych. Stara zasada filozoficzna wskazana jeszcze przez Davida Hume'a mówi, że nauka odkrywa to, co jest. Ale ze stwierdzeń o tym, co jest, nie można w żaden prawomocny sposób budować zdań o tym, co być powinno. Inaczej, z faktów naukowych nie wynikają normy etyczne.

Zasady tej, to prawda, nie rozumie wielu uczonych, którzy twierdzą, że stosując metodę naukową są w stanie (przypomnijmy sobie ambicje socjobiologa E.O. Wilsona) wyjaśnić wszystko, z moralnością i religią włącznie. Podejmując takie próby opuszczają twardy grunt nauki i wkraczają na pole metafizyki. Nauka, która próbuje tworzyć etykę tylko na podstawie faktów naukowych, przestaje być nauką, staje się scjentyzmem, rodzajem wierzenia takiego jak każda religia.

W tym miejscu warto przypomnieć prace innego francuskiego filozofa Georgesa Canguilhema, który w książce "Normalne i patologiczne" wyjaśnia pułapkę, w jaką wpadają m.in. biolodzy zajmujący się refleksją o człowieku. Przedmiotem badania biologów nie są w istocie pojedyncze osobniki, ale całe populacje. Analizując je uzyskuje się pewien statystyczny obraz charakteryzujący jakiś gatunek. Podobnie refleksje biologów o gatunku ludzkim mają swe uzasadnienie statystyczne. Problem jednak w tym, że o człowieczeństwie decyduje nie statystyka, ale jednostki łamiące statystyczną normę. To nie statystyka daje podstawę do tworzenia norm dla człowieka, lecz "człowiek jest istotą, będącą w stanie ustanawiać nowe, nawet organiczne, normy". I przekonuje dalej, że "o człowieku normalnym w rozumieniu fizjologa można mówić właśnie dlatego, że istnieją ludzie (...), dla których czymś normalnym jest przekraczanie norm i ustanawianie nowych". Podsumowując dyskusję o obawach Daviesa i Fukuyamy można stwierdzić, że ryzykowne ambicje transhumanistów, by zaprojektować swoją przyszłą naturę, są najlepszym dowodem na to, że jednak jesteśmy ludźmi, że dysponujemy prawdziwą wolnością, choćby nawet wolna wola była tylko iluzją.

http://polityka.onet.pl/artykul.asp?DB=162&ITEM=1208997&MP=1

Akcje Dokumentu
« Grudzień 2024 »
Grudzień
PnWtŚrCzPtSbNd
1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
3031