Wybór w warunkach niepewności
Czy możliwy jest dialog wierzących z niewierzącymi?
Polemika pomiędzy teistami i ateistami jest zapewne
wiecznotrwała. Ważne, by obie strony w punkcie wyjścia
szanowały punkt widzenia oponentów, a przynajmniej traktowały
go jako dopuszczalny, nie zaś wynikający z uprzedzeń czy złej
woli.
W 1979 r. ukazała się niewielka książka “L'athéisme difficile”
Etienne Gilsona, wybitnego filozofa katolickiego, przede
wszystkim historyka filozofii średniowiecznej. Autor, zmarły w
1978 r., napisał ją wyraźnie zaniepokojony postępującą
sekularyzacją swojego kraju, zapewne w celu dostarczenia
narzędzi intelektualnych dla dyskusji z ateistami. Trudno
powiedzieć, na ile ten cel zrealizował. Wedle mojej wiedzy
dziełko nie zrobiło większego wrażenia ani na francuskich
katolikach, ani na tamtejszych niewierzących. Dwa wydania
polskie (“Ateizm trudny”, Warszawa 1990 i 1996; to drugie w
książce “Bóg i filozofia”) zdają się świadczyć, że u nas rzecz
ma się inaczej. Przeświadczenie to znajduje potwierdzenie w
treści hasła “Ateizm” (pióra s. Zofii Zdybickiej) w
“Powszechnej Encyklopedii Filozofii” (t. 1, Lublin 2000), a
najsilniejsze w książce ks. Jana Sochonia “Ateizm”
(Wydawnictwo UKSW, Warszawa 2003). Ostatnia pozycja została
wyróżniona nagrodą na X Targach Wydawców Katolickich w 2004 r.
Świadczy to o uznaniu “Ateizmu” za ważne wydarzenie, może za
wyraz aprobowanej przez wielu polskich katolików analizy
zjawiska.
|
Dowód na
istnienie ateizmu |
Jak rozmawiać z
niewierzącymi o Bogu, by dialog nie przekształcał
się w dwa monologi - o teizmie bez teistów i
ateizmie bez ateistów? Tekstem prof. Jana
Woleńskiego, logika i metodologa z Uniwersytetu
Jagiellońskiego, inicjujemy dyskusję. W
najbliższych numerach opublikujemy głosy: Jacka
Wojtysiaka z KUL i Tadeusza Sławka z Uniwersytetu
Śląskiego. |
|
|
|
Można założyć, że znacząca sekularyzacja nie ominie również
Polski. Dla niektórych przyniesie to zobojętnienie na sprawy
wiary, a inni ją odrzucą aktem świadomego wyboru. Ci drudzy
będą nadal zainteresowani dyskusją światopoglądową, podobnie
jak wielu tych, którzy pozostaną przy katolicyzmie czy innym
wyznaniu. Stąd sposób i język dyskursu w sporach o wiarę nie
jest obojętny. Nie należy traktować tego, co dalej, jako
recenzji “Ateizmu”. Książka ta jest pretekstem do podjęcia
dysputy z pewnym stanowiskiem. Nawet tam, gdzie odnoszę się do
pewnych szczegółów historycznych obecnych u Sochonia, mam na
uwadze sprawy ogólniejsze. Dodam jeszcze, że niniejszy tekst
jest uzupełnieniem mojej książki “Granice niewiary” (Kraków
2004). Pisałem ją za granicą i nie mogłem uwzględnić dzieła
ks. Sochonia.
Krach ateizmu?
Zasadnicza teza Sochonia (właściwie należałoby pisać
Gilsona-Sochonia) jest następująca (s. 27, s. 314): “Dowodzę -
co tylko na pozór wydaje się paradoksalne - że ateizm
filozoficzny nie istnieje. [...]. Wszystkie stawiane tutaj
pytania i zarysowane na nie odpowiedzi mają na celu
uzasadnienie stanowiska przeciwnego, które - afirmując
istnienie Boga - przyjmuje konieczność, naturalnego dla
człowieka faktu religii”. “Na główne pytanie tej książki, czy
ateizm filozoficzny jest w ogóle możliwy, należy [...]
odpowiedzieć negatywnie. Badając różne stanowiska filozoficzne
nie sposób znaleźć umotywowane racje przemawiające za
koniecznością przyjęcia ateizmu”. Sochoń nie zaprzecza, że są
ateiści, tj. tacy, którzy negują istnienie Boga. Czynią to
jednak na zasadzie osobistej wiary, zaangażowania osobistego i
praktycznego lub w trakcie realizacji jakiejś utopii
politycznej. Wszelako, jak to wynika z przytoczonych ustępów,
nie ma ateizmu filozoficznego, tj. stanowiska (systemu)
teoretycznego odrzucającego pojęcie Boga. Owo odrzucenie może
polegać na usunięciu pojęcia Boga (np. Heidegger) lub
głoszeniu “śmierci Boga” (np. Nietzsche, Sartre). Nie ma
jednak za sobą racji filozoficznych i sprowadza się do aktu
wyboru, dyktowanego wyżej wymienionymi motywami.
Rozwinięcie tych tez i argumentów na ich rzecz podawanych
przez Sochonia można przedstawić następująco. Po pierwsze, już
wstępna afirmacja rzeczywistości skierowuje człowieka ku Bogu.
Dokładniej (s. 313): “Istnieje pewien rodzaj spontanicznego
wnioskowania, dzięki któremu każdy człowiek w warunkach swej
naturalnej obecności dochodzi do pojęcia transcendentalnego
bytu, który w języku religijnym nazywa się Bogiem”. Aczkolwiek
wnioskowanie to jest, jak Sochoń zauważa, dalekie od “techniki
logicznej”, jego prawomocność gwarantuje egzystencjalna
metafizyka tomistyczna (czyli filozofia klasyczna), albowiem
istnienie Boga ma swą rację w fakcie istnienia świata, a ten
(s. 90) “jest, po prostu, zauważalny bezpośrednio, w naocznej
oczywistości”. Jeśli zatem ateizm byłby trafny, to jego
obrońcy miast oczekiwać od teistów dowodów na istnienie Boga,
sami winni objaśnić “szeroko rozpowszechniony fakt
występowania pojęcia Boga oraz wiary w Jego istnienie”. W tej
perspektywie argumenty za istnieniem Boga nie mogą być
oceniane z czysto logicznego punktu widzenia, bo są to dowody
metafizyczne, przekraczające (s. 155) “obszar określony logiką
bądź syntaktyką systemu językowego”. Jest to zresztą jedyna
droga dowodzenia.
Po drugie, pojęcie Boga jest nierozdzielne od pojęcia Jego
istnienia. Rozważania wokół istnienia są decydujące i prowadzą
do wniosku, że wszystko poza Bogiem istnieje tylko przez
partycypację. Jest to ważne, ponieważ (s. 306): “Dzięki temu
otrzymujemy najsilniejszą stronę teizmu - istnienie, choć
pozbawione treści, dostępne poprzez akt sądu. Stąd docierając
do »prawdy rzeczy«, polegającej na zgodności intelektu z
rzeczą, intelekt dosięga aktu, który jest jego przyczyną, jako
że sprawia, że jest. Właśnie ten akt zostanie nazwany Bogiem.
Istnienie zatem dogłębnie przenika rzeczywistość i trudno
sobie wyobrazić rozważania dotyczące Boga przy założeniu, że
On nie istnieje”. A więc, wbrew dość powszechnym potocznym
mniemaniom, to właśnie nieistnienie Boga jest problemem, a nie
Jego istnienie. Okoliczność ta powoduje, że ateizm jest
niemożliwy, a nawet go nie ma (ss. 309-310): “Ateiści nie mogą
więc odrzucić pojęcia Boga, gdyż musieliby odrzucić pojęcie
bytu, co oczywiście nie jest możliwe. Równałoby się bowiem
zniesieniu metafizyki i przejściu do porządku sztuki,
literatury, światopoglądu, gdzie nie liczą się uzasadnienia,
ale przekonania. Przy zachowaniu zatem metafizyki,
umożliwiającej kontemplację rzeczy naturalnych, ateizm staje
się faktem całkowicie absurdalnym i właściwie nie może istnieć
jako wniosek”.
Krach ateizmu jest zatem totalny (s. 107, s. 243): “Ateizm nie
może pojawić się jako wniosek czy postulat o charakterze
metafizycznym, ponieważ nie dotyka samej rzeczywistości, z
założenia wykluczając z kręgu własnych zainteresowań
problematykę Boga. Ateiści nie znając metafizyki lub pojmując
ją w sposób opaczny, »pozytywistyczny«, nie są w stanie
prawidłowo reagować na rzeczywistość. Głównym punktem sporu
jest oczywiście sprawa istnienia Boga. Postulaty zgłaszane
przez ateistów [...] zapoznają fakt podstawowy, jakim jest
rozumny charakter natury ludzkiej”. “Zasadniczo nie można
wykazać metafizycznie [...] - że Bóg nie istnieje.
Transcendencja Boga wyklucza jakikolwiek dowód Jego
nieistnienia wyrażony w terminach ludzkiego języka”. Wszystko
to ma uzasadnić tezę, że ateizm nie istnieje jako stanowisko
filozoficzne racjonalnie uzasadnione i funkcjonuje jako wybór
postawy życiowej, etycznej, politycznej itd.
Czy teizm jest konieczny?
Twierdzę, że przytoczone powyżej tezy nie wytrzymują krytyki.
Po pierwsze, ateizm filozoficzny (teoretyczny) nie polega na
odrzuceniu pojęcia Boga. Żaden ateista w historii nie pojmował
swego stanowiska w taki sposób. Sochoń nie jest zresztą
konsekwentny, bo raz (s. 253) charakteryzuje ateizm jako
odrzucenie pojęcia Boga, a gdzie indziej (s. 309) stwierdza,
że ateiści nie mogą dokonać takowej refutacji. Powiada też (s.
20, s. 243), oczywiście trafnie, że ateizm polega na niewierze
w Boga. Zachodzi jednak zasadnicza różnica pomiędzy
odrzuceniem pojęcia (cokolwiek to znaczyłoby, a u Sochonia nie
jest jasne, co), a niewiarą w istnienie desygnatu tego
pojęcia. W istocie rzeczy, konfrontacja pomiędzy teizmem a
ateizmem, dotyczy zdania (1) Bóg istnieje, lub, w lepszej
parafrazie, (2) istnieje x, takie, że x jest Bogiem. Wobec
tego zdania można zajmować rozmaite postawy, wyrażające się w
stwierdzeniach zaczynających się od “uznaję”, “nie uznaję”,
“wierzę w”, “nie wierzę w” itd. Te wypowiedzi określają
rozmaite rodzaje teizmu, agnostycyzmu i ateizmu, ale pomijając
te subtelności (rzecz jest dokładnie przedstawiona w
“Granicach niewiary”, gdzie argumentuję raczej za
agnostycyzmem niż ateizmem), sprawa zawsze dotyczy istnienia
Boga.
Po drugie, nie wiadomo, co Sochoń chciał wykazać: czy to, że
ateizm teoretyczny nie istnieje, czy też, że nie jest możliwy;
w jego książce znajdujemy oba stwierdzenia. Jasne jednak, że
drugie jest mocniejsze niż pierwsze. W samej rzeczy, jeśli coś
nie jest możliwe, to nie istnieje, ale jeśli nie istnieje, to
z tego nie wynika, że jest niemożliwe. Załóżmy na początek, że
ateizm jest niemożliwy. Sochoń uzasadnia to tym, że nie ma
racji przemawiających za koniecznością przyjęcia ateizmu. Ale
z tego wynika tyle tylko, że przyjęcie ateizmu jest
niekonieczne, ale nie, że jest niemożliwe. Z wywodów Sochonia
o niemożliwości ateizmu wcale nie wynika, że nie istnieje. W
samej rzeczy łatwo wskazać ateistów teoretycznych (np.
Bertrand Russell, neopozytywiści, późny Max Scheler, Tadeusz
Kotarbiński). Skoro można ich wskazać, to znaczy, że istnieją,
podobnie, jak ich poglądy. Można oczywiście twierdzić, że
ateizm teoretyczny nie został, jak dotąd, należycie
uzasadniony. Z tego nie wynika, że nie mógłby się pojawić.
Sochoń najwyraźniej jednak głosi coś więcej, mianowicie, że
ateizmu nie da się w ogóle uzasadnić i w tym sensie jest
niemożliwy. Jest to pochodna tezy, że teizm ma za sobą racje z
konieczności wymagające jego przyjęcia. Są jednak ateiści, np.
neopozytywiści, którzy uważają, iż nie da się uzasadnić ani
teizmu, ani ateizmu. Znaczy to, że jedno i drugie stanowisko
jest niemożliwe jako system teoretyczny. Jakby nie było,
trzeba zbadać, w jaki sposób teizm jest uzasadniony.
Po trzecie, i w związku z poprzednim akapitem: dyskusja nad
teizmem i ateizmem wymaga dokładniejszej analizy zdań (1) i
(2), w szczególności roli słowa “Bóg”. Funkcjonuje ono jako
nazwa własna, jak w (1) lub jako część predykatu, jak w (2).
Ponieważ forma (1) nie jest zbyt przejrzysta (na ogół nie
uznaje się, że “istnieje” jest predykatem), lepiej obrać (2)
za punkt wyjścia. Wtedy jednak predykat “jest Bogiem” musi być
jakoś wprowadzony, np. jako odnoszący się do bytu
transcendentnego, jedynego, wszechmocnego itd. Wszelako taka
definicja nie gwarantuje tego, że jest to predykat niepusty.
Trzeba to dopiero uzasadnić. Można to uczynić bezpośrednio,
np. wyprowadzając (2) ze zdania (3) a jest Bogiem (gdzie
litera a oznacza jakiś byt indywidualny), lub też pośrednio,
tj. z jakichś innych przesłanek. Droga bezpośrednia jest
raczej wykluczona, przynajmniej przez katolicyzm, bo Bóg nie
jest przedmiotem poznania bezpośredniego, a nawet nie jest
poznawalny do końca. Jasne jest, że zdanie (2) nie może być
wyprowadzone z (4) Bóg jest Bogiem, bo słowo “Bóg” pełni w nim
dwie różne funkcje. Pozostaje zatem droga pośrednia, np. taka,
jaką obrał Tomasz z Akwinu, tj. wnioskowanie o istnieniu Boga
na podstawie świata.
Po czwarte, trzeba sobie zdawać sprawę ze statusu zdania (5)
nie istnieje takie x, że x jest Bogiem. Jest to negatywne
zdanie egzystencjalne. Zdania takie uzasadnia się tylko
pośrednio, bo oczywiście nie można doświadczać tego, co nie
istnieje. Dowodzi się, że nie istnieje największa liczba
naturalna, bo pozostawałoby to w sprzeczności z własnościami
zbioru liczb naturalnych, którego istnienie zakładamy.
Powiadamy, że w Polsce nie ma góry większej od Rysów, bo
istnienie takowej jest sprzeczne z empiryczną wiedzą o
terytorium polskim. Z charakteru negatywnych zdań
egzystencjalnych wynika, że zaprzeczenie istnienia czegoś jest
zawsze wtórne wobec stwierdzenia istnienia czegoś innego,
ewentualnie rozbioru własności tego, co istnieje. Sochoń
utrzymuje, że przeciw ateizmowi przemawia jego wtórność wobec
teizmu. Wszelako nie jest to żadna rewelacja, nie tylko w
planie genetycznym, bo ateizm nie pojawiłby się, gdyby nie
było teizmu, ale także w perspektywie czysto logicznej, bo,
jeszcze raz powtarzam, negatywne zdania egzystencjalne są
wtórne wobec pozytywnych.
Po piąte, wtórność zdań egzystencjalnych motywuje dobrze znaną
regułę metodologiczną, że ciężar dowodowy spoczywa na tym, kto
stwierdza, że coś istnieje, a nie na tym, kto stwierdza, że
danemu bytowi istnienie nie przysługuje. Wynika z tego
niewłaściwość często spotykanego postulatu, że skoro ateista
nie wierzy w Boga, to powinien podać dowód jego nieistnienia.
Wszelako nie może tego uczynić, ale, z drugiej strony, ma
prawo wymagać od teisty dowodu istnienia Boga i podtrzymywać
swój pogląd, o ile wskaże, iż argumentacja teisty nie jest
poprawna, formalnie (wniosek nie wynika z przesłanek) lub
materialnie (przesłanki są fałszywe lub przynajmniej nie
uzasadnione). To nie przeszkadza, by ateista proponował
argumentacje przeciwko istnieniu Boga. W historii było ich
wiele. Ateiści często wskazywali na to, że przymioty Boga
wykluczają się wzajemnie (np. niezmienność z działaniem) lub,
że wykluczają się z tym, co obserwujemy w świecie (np.
wszechmoc i wszechwiedza z ludzką wolnością) lub też nawet, iż
pogląd teistyczny nie jest na nic potrzebny w nauce.
Argumentacje te (i inne) są oparte na rozmaitych założeniach,
np. radykalnym scjentyzmie, które można i trzeba dyskutować.
Sochoń kwituje sprawę stwierdzeniem, że transcendencja Boga
wyklucza jakikolwiek dowód Jego nieistnienia wyrażony w
ludzkim języku. To jednak czyni całą dyskusję bezprzedmiotową,
podobnie zresztą, jak uznanie Objawienia za fakt, ponieważ
takie stanowisko zakłada istnienie Boga, a nie jest dowodem
tego. Bywa, że teista utrzymuje, iż transcendencja Boga
ostatecznie zasadza się na Tajemnicy. Sochoń tego nie czyni
bezpośrednio, aczkolwiek powiada, że tajemnica wyklucza
sprzeczności, a żadne słowo nie wystarcza dla poznania Boga.
Na to jednak trzeba odpowiedzieć, że albo operujemy
argumentami wyrażonymi w ludzkim języku, a wtedy trzeba je
oceniać wedle zwyczajnych standardów logicznych, a gdy
odwołujemy się do tajemnicy, pozostaje tylko wiara, którą nie
każdy musi podzielać. Tedy, teza o braku podstaw dla ateizmu
jest mocno ryzykowna. A skoro tak, przeświadczenie o tym,
jakoby teizm posiadał stempel konieczności jest
wątpliwe.
Logika i metafizyka
W samej rzeczy, i po szóste, filozoficzne argumenty za teizmem
przytoczone przez Sochonia są zdecydowanie niewystarczające.
Nim przejdę do okazania tego, chciałbym poświęcić parę uwag
drogom Tomasza z Akwinu. W oryginalnych sformułowaniach są one
wnioskowaniami o wyraźnej formie logicznej i opartymi na
dokładnie podanych przesłankach. Nie widać więc powodu, by nie
dotykać problemu ich poprawności formalnej czy materialnej.
Ateiści kwestionują i jedno, i drugie, np. zwracają uwagę, że
z tego, iż każde zdarzenie ma swoją przyczynę, nie wynika, że
istnieje przyczyna wszystkich zdarzeń (Russell próbował to
bezskutecznie uprzytomnić Frederickowi Coplestonowi przez
wskazanie, że z faktu, iż każdy człowiek ma matkę, nie wynika,
że istnieje matka wszystkich ludzi) lub też na to, że Tomasz
okazywał niemożliwość nieskończonych sekwencji zdarzeń przez
odwołanie się do błędnej fizyki Arystotelesa. Sochoń próbuje
obejść ten problem przyjmując, że mamy do czynienia z dowodami
metafizycznymi. To wszelako niewiele zmienia, ponieważ także
argumentacja metafizyczna winna być poprawna formalnie i
materialnie. Z logicznego punktu widzenia nic nie zmienia się,
gdy termin “dowód w sensie logicznym” zastąpimy przez “dowód w
sensie metafizycznym”. Natomiast, aby uznać argumenty Sochonia
trzeba uprzednio zaakceptować metafizykę tomizmu. To dzieje
się jednak wyłącznie w skali mniej niż lokalnej, bo tylko w
taki sposób można kwalifikować obszar zgody na intuicyjną
oczywistość tomistycznych pryncypiów bytu czy też
“najsilniejszą stronę teizmu”. To, że pojęcie Boga jest
nieodłączne od Jego istnienia, opiera się tylko i wyłącznie na
definicyjnym zrównaniu istoty i istnienia, co oczywiście nie
gwarantuje egzystencji tego, do czego dane pojęcie się odnosi.
Tak więc, albo mamy do czynienia z argumentem czysto werbalnym
albo kolistym, nie mówiąc już o tym, że Sochoń systematycznie
miesza istnienie pojęcia i istnienie tego, co pojęcie oznacza,
podobnie, jak wielu proponentów tzw. ontologicznych dowodów
istnienia Boga.
Po siódme, powszechność wiary religijnej niczego nie
przesądza, a już na pewno nie uzasadnia konieczności przyjęcia
teizmu ani istnienia Boga. Opis owej powszechności też
pozostawia wiele do życzenia. Cóż to jest bowiem spontaniczne
wnioskowanie wykraczające poza technikę logiczną? Co ma
wspólnego z metafizyką? Czy naprawdę Bóg religii zwykłych
ludzi jest identyczny z Bogiem filozofów? Czy każdy człowiek
dokonuje takiego spontanicznego wnioskowania? Trudno
zrozumieć, jaki pożytek przynoszą teiście wzajemnie niezgodne
dane (nawet w ramach jednego wyznania, np. chrześcijaństwa) na
temat Boga (bogów) i Jego (ich) atrybutów. Ateista nie ma
żadnych problemów z wyjaśnieniem powszechności wiary
religijnej, ponieważ może ją tłumaczyć gatunkowymi warunkami
psychologicznymi i społecznymi.
Tak więc nie można przyjąć, że Sochoń udowodnił to, co
zamierzył: ani tego, że ateizm nie jest możliwy jako
stanowisko uzasadnione, ani tego, że teizm jest rozwiązaniem,
które trzeba przyjąć z konieczności. Mówiąc inaczej, Sochoń
nie wykazał, że zdanie “Bóg istnieje” jest koniecznie
prawdziwe, a zdanie “Bóg nie istnieje” koniecznie fałszywe. A
skoro tak, to sprawa jest dyskusyjna i zapewne zawsze taka
będzie. Nie ma się więc co dziwić, że ateizm jeszcze
funkcjonuje w świecie i ma swych zwolenników. Rozważania
Sochonia naznaczone są przy tym fundamentalnym
nieporozumieniem w sprawie stosunku decyzji i popierających je
racji. Cały czas przedstawia sprawę tak, że teizm jest niejako
jedynym wyjściem filozoficznym w sprawie istnienia Boga,
stanowiskiem wymuszonym przez dane empiryczne i argumenty
intelektualne, decyzją w warunkach pewności. Wyżej starałem
się pokazać, że tak nie jest. Mamy do czynienia z wyborem w
warunkach niepewności, nawet nie ryzyka. W tej sytuacji
przeciwstawianie wyborów i poznania jest całkowicie
arbitralne. Nic tutaj nie pomoże epatowanie filozofią
klasyczną, własną mądrością (a nawet Mądrością, por. 314) i
zgoła natrętne przekonywanie o “jedynie słusznej filozofii
realistycznej”, dobrej na wszystko, z równoczesnym oskarżaniem
strony przeciwnej niemal o całe zło tego świata, m. in.
odrzucanie porządku, prawa i obyczaju (s. 12), selektywne
pojmowanie kultury (s. 97), niezdolność przekroczenia własnej
podmiotowości (tamże), nihilizm i bezsens (tamże), beztroskie
niemyślenie o Bogu (s. 242), niemożność odróżnienia dobra od
zła (s. 259), wady od cnoty (tamże), natury od zniszczenia
(tamże), a nawet o wpływanie pornografią na życie (s. 260).
Wszystko są to argumenty perswazyjne, podane bez żadnego
uzasadnienia, niekiedy nawet zabawne, jak ten z pornografią,
przedłożony na serio tuż przed skandalem w klasztorze w St.
Pölten.
Dialog i uprzedzenia
Sochoń rozważa również stanowisko Kościoła wobec ateizmu (ss.
227-233). Rezultaty Soboru Watykańskiego I grożące klątwą
fideistom, tym, którzy wątpią lub uznają równorzędność wiary i
niewiary, są właściwie przemilczane, a nawet niejako
usprawiedliwione licznymi błędami owych czasów. Dokonania
Vaticanum II mają być metodologicznie trudne dla ich
popularnego przedstawienia. To zaskakujące, ponieważ na ogół
myśli się o tym inaczej w Kościele, a próby popularyzacji są
niezliczone. Po przeczytaniu stosownego fragmentu “Ateizmu”
zacząłem mieć wątpliwości, czy rzeczywiście Sobór Watykański
II odstąpił od wcześniejszych orzeczeń o “bezbożnym ateizmie”.
W każdym razie to, co uważa się za historyczne dokonanie
ostatniego soboru, mianowicie dopuszczenie istnienia ateistów
jako ludzi dobrej woli zostało opatrzone pytajnikiem, co
sugeruje, że sprawa nie jest do końca klarowna. Jest to zgodne
z ostatnim zdaniem książki, które wzywa do rozmowy o ateizmie,
ale nie z ateistami. Ta postawa koresponduje z całkowitym
brakiem samokrytycyzmu wobec własnego stanowiska u Sochonia.
Przejawia się to nie tylko w autoocenach tzw. filozofii
klasycznej i jej potencjału. W “Ateizmie” nie ma ani słowa o
tym, że praktyka instytucji kościelnych zawsze była poważnym
argumentem dla ateistów. Na s. 209 (przypis 140) omawiane są
poglądy N. M. Wildiersa w sprawie stosunku Kościoła do nauki.
Sochoń odrzuca oskarżenia tego autora, że Kościół był wrogiem
nauki, oparte na losach kopernikanizmu, kazusie Galileusza czy
historii ewolucjonizmu, krytykując Wildiersa za
wieloznaczność, brak zrozumienia dla problematyki wolności i
nadmierny optymizm w sprawie trwałości rezultatów nauki.
Każdy, kto czytał dzieło Wildiersa “Obraz świata a teologia.
Od średniowiecza do dzisiaj” (wyd. polskie, Warszawa 1985)
może się z łatwością przekonać, że krytyka Sochonia jest
bezpodstawna; warto w tym kontekście skonsultować opracowanie
G. Minois (katolika), “Kościół i nauka. Dzieje pewnego
nieporozumienia” (wyd. polskie, Warszawa 1995). Rzecz nie w
tym, by twierdzić, że stanowisko Kościoła wobec nauki było
zawsze jednoznacznie negatywne, by nie bronić własnej
filozofii, własnego światopoglądu czy własnej instytucji, ale
chyba trzeba w tym zachować jakiś umiar. I przynajmniej, by
nie kwalifikować poglądów innych jako nieporozumienia,
przynajmniej do czasu przeprowadzenia z nimi polemiki.
Stanowisko Gilsona-Sochonia w sprawie ateizmu oczywiście nie
jest jedynym w ramach katolicyzmu, nie mówiąc już o
chrześcijaństwie jako całości czy o innych religiach. Jest
jednak dość rozpowszechnione, a ponadto bliskie oficjalnej
doktrynie Kościoła katolickiego. Chciałbym zwrócić uwagę na
to, że opiera się na przeświadczeniu, iż kwestia istnienia
Boga podlega racjonalnej argumentacji, przynajmniej do pewnego
stopnia. Moim zamiarem było m. in. pokazanie, że dyskusja
dotyka rozmaitych problemów, w tym także logicznych. Nie można
przechodzić obok nich apelami do dowodów metafizycznych czy
tajemnicy. Polemika pomiędzy teistami i ateistami jest zapewne
wiecznotrwała. Ważne, by obie strony w punkcie wyjścia
szanowały punkt widzenia oponentów, a przynajmniej traktowały
go jako dopuszczalny, a nie wynikający z uprzedzeń czy nawet
złej woli. Niestety referowane stanowisko teistyczne
(dokładniej: jego dotychczasowa artykulacja) tego warunku nie
spełnia. Jeśli jest rzeczywiście przeważające w Polsce, to
nasz rodzimy katolicyzm ma jeszcze przed sobą podjęcie
poważnego dialogu z niewierzącymi.
Jan Woleński
|