Abp Józef Życiński, "Tabletki Bogu nie szkodzą. 'Witraż z Darwinem': prawa przyrody są darem Stwórcy" (2005)
"Tygodnik Powszechny" 31 lipca 2005, nr 31; http://tygodnik.onet.pl/1546,1239195,dzial.html
Tabletki Bogu nie szkodzą
"Witraż z Darwinem": prawa przyrody są darem Stwórcy
W dialogu z nauką i kulturą współczesną Jan Paweł II wyprzedzał daleko swą epokę. Niektórzy obawiają się obecnie prób "łagodzenia" wymowy papieskiego dorobku, który nie przez wszystkich był rozumiany. A ewolucyjna wizja powstania człowieka stanowi jego bardzo ważny składnik. Istotnym świadectwem naszej wierności będzie pamięć o tych treściach, w których Jan Paweł II łączył otwarcie na najnowsze teorie przyrodnicze z wizją Boga kierującego ewolucją.
"Odstaw te tabletki. Zobaczysz, że Jezus na pewno sam cię wyleczy" - taką radę otrzymała niedawno pacjentka kliniki psychiatrycznej od przyjaciół ze wspólnoty, którą jednoczyła prywatna teologia i silne zaangażowanie emocjonalne. Członkowie grupy mieli niewątpliwie dobre intencje. Tragicznych skutków ich oryginalnej metody leczenia schorzeń psychicznych udało się uniknąć dzięki lekarce, która po trzech dniach po odstawieniu leków zauważyła niepokojący stan pacjentki i zdążyła ją jeszcze uratować.
> <br> W innym przypadku podobne poradnictwo eliminujące środki farmakologiczne w imię działania Jezusa doprowadziło do głębokiej depresji i próby samobójstwa. Pomijam całkowicie kwestię, że niektórzy z amatorskich doradców znajdują się sami w stanie duchowego zagubienia, w którym konieczna byłaby przynajmniej opieka psychologa. Istotne jest dla mnie natomiast przyjęte przez nich przeciwstawienie między działaniem Jezusa i działaniem leków. Zdaje się ono sugerować, że farmakologia stanowi jakiś pogański dział medycyny dla tych, którzy nie wierzą w terapeutyczne oddziaływanie Pana Boga. Gdyby konsekwentnie rozwinąć ten styl rozumowania, wówczas apteki powinny istnieć jedynie dla ateistów, natomiast wierzący szukaliby terapii wyłącznie w osobistym kontakcie z Bogiem.
> <br> Bóg przeciw nauce?
> <strong>
> Kiedy podobne rozumowanie znajdujemy na terenie psychiatrii, uznajemy je za żenujące. Jest dla nas oczywiste, że Pan Bóg działa przez prawa znane naukom przyrodniczym i nie ma opozycji między działaniem leków i Bożą mocą przywracającą zdrowie. Kiedy natomiast w dyskusji o teorii ewolucji ktoś nie potrafi pogodzić się z myślą, że Bóg działa również przez prawa przyrody, wówczas podejmując atak na teorię Darwina występuje on zazwyczaj w roli wielkiego obrońcy wiary chrześcijańskiej, nawet jeśli tej wierze szkodzi.<br>
> Tymczasem zarówno w prawach funkcjonowania ludzkiej psychiki, jak i w prawach rozwoju organizmów żywych objawia tę samą obecność Bóg Stwórca. Niedopuszczalną karykaturę wiary stanowi przeciwstawianie mocy leczącego Boga środkom farmakologicznym. Realizując bowiem swe cele, Bóg posługuje się ludźmi i tymi wytworami ich umysłów, które są wynikiem uzdolnień medycznych zainwestowanych w człowieka. Jeśli ktoś chciałby rozwijać konflikt między teologią i medycyną, nakazując odstawienie wszelkich środków farmakologicznych i leczenie raka jedynie przy pomocy np. nabożeństwa do św. Genowefy, w podejściu takim wykazałby się zarazem nieznajomością teologii, pogardą dla klasycznej medycyny i prywatnym radykalizmem oderwanym od jakichkolwiek realiów życiowych.<br>
> <strong>Bóg ukryty w prawach<br>
> Ta sama zasada obowiązuje także w innych dyscyplinach przyrodniczych. Jeśli ktoś usiłuje odrzucić neodarwinowską koncepcję ewolucji, występując jako obrońca Pana Boga, popełnia ten sam błąd co wtedy, gdy wprowadzano konflikt między działaniem Bożym i działaniem leków psychotropowych. Wszechmocny Bóg jako jedną z form swej obecności w przyrodzie wybrał działanie przez prawa przyrody. Niedostrzeganie tej obecności stanowi regres intelektualny przynajmniej o 120 lat. Gdy po opublikowaniu przez Darwina “O pochodzeniu człowieka” w 1871 r. rozwinęły się ostre polemiki, duchowni najczęściej bronili ujęcia Darwinowskiego odwołując się do teologicznej zasady, iż ukryty w przyrodzie Bóg działa poprzez jej prawa.<br>
> Botanik z Oksfordu i zarazem kapłan anglikański A.L. Moore pisał w 1888 r. w artykule “Darwinizm i wiara chrześcijańska”, że darwinizm chroni nas przed deizmem, według którego Bóg stwarza świat i nie interesuje się jego rozwojem. Pamiętając o wszechobecności Boga w przyrodzie i traktując wszystkie stworzenia jako wynik Bożej mocy stwórczej, “musimy sumiennie wrócić do chrześcijańskiego poglądu o bezpośrednich Bożych działaniach, (...) do wiary w Boga, w którym nie tylko my, ale wszystkie rzeczy mają swój byt”. Wtórowało mu w tym wielu kolegów, którzy w procesach ewolucyjnych opisywanych przez teorię Darwina widzieli obecność tego samego Boga, który jawił się prorokowi Eliaszowi w “szmerze łagodnego powiewu” (1 Krl 19, 12).<br>
> <br> W innym przypadku podobne poradnictwo eliminujące środki farmakologiczne w imię działania Jezusa doprowadziło do głębokiej depresji i próby samobójstwa. Pomijam całkowicie kwestię, że niektórzy z amatorskich doradców znajdują się sami w stanie duchowego zagubienia, w którym konieczna byłaby przynajmniej opieka psychologa. Istotne jest dla mnie natomiast przyjęte przez nich przeciwstawienie między działaniem Jezusa i działaniem leków. Zdaje się ono sugerować, że farmakologia stanowi jakiś pogański dział medycyny dla tych, którzy nie wierzą w terapeutyczne oddziaływanie Pana Boga. Gdyby konsekwentnie rozwinąć ten styl rozumowania, wówczas apteki powinny istnieć jedynie dla ateistów, natomiast wierzący szukaliby terapii wyłącznie w osobistym kontakcie z Bogiem.
> <br> Bóg przeciw nauce?
> <strong>
> Kiedy podobne rozumowanie znajdujemy na terenie psychiatrii, uznajemy je za żenujące. Jest dla nas oczywiste, że Pan Bóg działa przez prawa znane naukom przyrodniczym i nie ma opozycji między działaniem leków i Bożą mocą przywracającą zdrowie. Kiedy natomiast w dyskusji o teorii ewolucji ktoś nie potrafi pogodzić się z myślą, że Bóg działa również przez prawa przyrody, wówczas podejmując atak na teorię Darwina występuje on zazwyczaj w roli wielkiego obrońcy wiary chrześcijańskiej, nawet jeśli tej wierze szkodzi.<br>
> Tymczasem zarówno w prawach funkcjonowania ludzkiej psychiki, jak i w prawach rozwoju organizmów żywych objawia tę samą obecność Bóg Stwórca. Niedopuszczalną karykaturę wiary stanowi przeciwstawianie mocy leczącego Boga środkom farmakologicznym. Realizując bowiem swe cele, Bóg posługuje się ludźmi i tymi wytworami ich umysłów, które są wynikiem uzdolnień medycznych zainwestowanych w człowieka. Jeśli ktoś chciałby rozwijać konflikt między teologią i medycyną, nakazując odstawienie wszelkich środków farmakologicznych i leczenie raka jedynie przy pomocy np. nabożeństwa do św. Genowefy, w podejściu takim wykazałby się zarazem nieznajomością teologii, pogardą dla klasycznej medycyny i prywatnym radykalizmem oderwanym od jakichkolwiek realiów życiowych.<br>
> <strong>Bóg ukryty w prawach<br>
> Ta sama zasada obowiązuje także w innych dyscyplinach przyrodniczych. Jeśli ktoś usiłuje odrzucić neodarwinowską koncepcję ewolucji, występując jako obrońca Pana Boga, popełnia ten sam błąd co wtedy, gdy wprowadzano konflikt między działaniem Bożym i działaniem leków psychotropowych. Wszechmocny Bóg jako jedną z form swej obecności w przyrodzie wybrał działanie przez prawa przyrody. Niedostrzeganie tej obecności stanowi regres intelektualny przynajmniej o 120 lat. Gdy po opublikowaniu przez Darwina “O pochodzeniu człowieka” w 1871 r. rozwinęły się ostre polemiki, duchowni najczęściej bronili ujęcia Darwinowskiego odwołując się do teologicznej zasady, iż ukryty w przyrodzie Bóg działa poprzez jej prawa.<br>
> Botanik z Oksfordu i zarazem kapłan anglikański A.L. Moore pisał w 1888 r. w artykule “Darwinizm i wiara chrześcijańska”, że darwinizm chroni nas przed deizmem, według którego Bóg stwarza świat i nie interesuje się jego rozwojem. Pamiętając o wszechobecności Boga w przyrodzie i traktując wszystkie stworzenia jako wynik Bożej mocy stwórczej, “musimy sumiennie wrócić do chrześcijańskiego poglądu o bezpośrednich Bożych działaniach, (...) do wiary w Boga, w którym nie tylko my, ale wszystkie rzeczy mają swój byt”. Wtórowało mu w tym wielu kolegów, którzy w procesach ewolucyjnych opisywanych przez teorię Darwina widzieli obecność tego samego Boga, który jawił się prorokowi Eliaszowi w “szmerze łagodnego powiewu” (1 Krl 19, 12).<br>
W filozoficznym komentarzu do Darwinowskiej koncepcji rozwoju człowieka szkocki duchowny James Iverach pisał, że Bóg jest obecny w całej ewolucji, nie zaś w jej wyróżnionych momentach krytycznych: “Bez Bożego działania nie byłoby człowieka ani nie mógłby on istnieć. Bez Bożego działania nie mogłoby istnieć w ogóle nic” (“Christianity and Evolution”, London 1894).
> <br> W perspektywie, która łączyła pierwszych komentatorów teorii Darwina, Bóg jawił się więc jako ostateczna Racja praw i procesów składających się na historię ewoluującej przyrody. Bez odwołania do Jego obecności wszystkie te procesy pozostawałyby zagadkowe i niepojęte. Pytanie o ich ostateczną Rację nie jest jednak pytaniem przyrodniczym, lecz filozoficznym, dlatego też nie należy stawiać go biologom, lecz rozwijać w opracowaniach filozoficznych otwartych przez interdyscyplinarny dialog na nowe odkrycia przyrodnicze. Jeśli ktoś natomiast traktuje Pana Boga jako rywala praw przyrody i w poznaniu tych praw widzi zagrożenie dla wiary, daje wtedy sygnał, że zarówno o przyrodzie, jak i o Panu Bogu poglądy ma wysoce mgliste.
> <br> Eliasz i biologia molekularna
> <strong>
> Kontynuację tamtej tradycji intelektualnej, umocnionej ważnym przesłaniem Jana Pawła II do Papieskiej Akademii Nauk z października 1996 r., znajdujemy w kilku opasłych tomach, których edycji podjęło się Obserwatorium Watykańskie przy współpracy z prestiżowymi ośrodkami w Berkeley i Notre Dame, Indiana. Pięć kolejnych tomów łączy podtytuł: “Kontekst przyrodniczy Bożego działania”. W charakterystyce tego kontekstu znajdujemy pochodzące od czołowych przyrodników ważne prace ukazujące ewolucyjną wizję świata w perspektywie nowych odkryć z zakresu kosmologii kwantowej i biologii molekularnej, teorii chaosu deterministycznego i neurofizjologii. Jest w nich przyrodnicza kompetencja i porządek logiczny, jest również metodologiczny ład, który pozwala filozofowi podjąć te pytania, które jego mniej cierpliwi koledzy chcieliby formułować już na poziomie opracowań przyrodniczych.<br>
> Przyrodniczy opis procesów rozwoju organizmów żywych i filozoficzne pytanie o Boga ukrytego w tych procesach i prawach mogą się wtedy dopełniać tak samo, jak stosowanie leków z modlitwą o zdrowie chorego. Tych dwóch poziomów badań nie potrafią odnosić do siebie osoby niecierpliwe, których filozofię życia trzeba by zamknąć w słowach: “Jezus sam cię uleczy bez żadnych tabletek. Jezus sam cię stworzył, nie potrzebował żadnych praw przyrody ani mechanizmów ewolucji”. Problem w tym, że zarówno doskonalone leki, jak i odkrywane prawa przyrody pozostają Bożym darem dla człowieka. Bóg dał nam rozum, abyśmy umieli robić z niego użytek, unikając najprostszych możliwości interpretacyjnych, których przy odrobinie samokrytycyzmu nie powinniśmy narzucać Bogu.<br>
> <strong>Piana zamiast argumentów<br>
> Z tą samą przyrodniczą teorią doboru naturalnego można łączyć różne komentarze filozoficzne. Prowadziło to do ostrych polemik w środowiskach, które walkę ceniły wyżej od prawdy. Jako klasyczny przykład takiej debaty przywoływana jest polemika Samuela Wilberforce’a z Thomasem Huxleyem. Pierwszy z wymienionych autorów, przezywany “mydlanym Samem”, gdyż pienił się w prowadzonych dyskusjach, postawił w debacie z Huxleyem pytanie, czy czcigodny prelegent pochodzi od małpy po stronie tatusia, czy też raczej po stronie mamusi. Huxley ripostował, że gdyby miał do wyboru pochodzić albo od małpy, albo od pytającego, to zdecydowanie wybrałby to pierwsze.<br>
> Gdy temperament i złośliwość brały górę, prawda schodziła na drugi plan. Gorzki komentarz, dający się odnieść do tamtej wymiany złośliwości, sformułował kilka lat przed dyskusją jeden z duchownych anglikańskich. Powiedział: “Nie daj Boże, żeby naszemu spienionemu Samowi udało się dojść do jakichś wyższych funkcji w Kościele. Potrafiłby wtedy wystraszyć z Kościoła wszystkich myślących”. Obawa spełniła się w 50 procentach. Samuel Wilberforce doszedł do wysokiej godności. Myślący niewielką uwagę zwracali jednak na jego komentarze, gdyż potrafili znaleźć w Kościele nauczanie znacznie mądrzejsze i głębsze.<br>
> <br> W perspektywie, która łączyła pierwszych komentatorów teorii Darwina, Bóg jawił się więc jako ostateczna Racja praw i procesów składających się na historię ewoluującej przyrody. Bez odwołania do Jego obecności wszystkie te procesy pozostawałyby zagadkowe i niepojęte. Pytanie o ich ostateczną Rację nie jest jednak pytaniem przyrodniczym, lecz filozoficznym, dlatego też nie należy stawiać go biologom, lecz rozwijać w opracowaniach filozoficznych otwartych przez interdyscyplinarny dialog na nowe odkrycia przyrodnicze. Jeśli ktoś natomiast traktuje Pana Boga jako rywala praw przyrody i w poznaniu tych praw widzi zagrożenie dla wiary, daje wtedy sygnał, że zarówno o przyrodzie, jak i o Panu Bogu poglądy ma wysoce mgliste.
> <br> Eliasz i biologia molekularna
> <strong>
> Kontynuację tamtej tradycji intelektualnej, umocnionej ważnym przesłaniem Jana Pawła II do Papieskiej Akademii Nauk z października 1996 r., znajdujemy w kilku opasłych tomach, których edycji podjęło się Obserwatorium Watykańskie przy współpracy z prestiżowymi ośrodkami w Berkeley i Notre Dame, Indiana. Pięć kolejnych tomów łączy podtytuł: “Kontekst przyrodniczy Bożego działania”. W charakterystyce tego kontekstu znajdujemy pochodzące od czołowych przyrodników ważne prace ukazujące ewolucyjną wizję świata w perspektywie nowych odkryć z zakresu kosmologii kwantowej i biologii molekularnej, teorii chaosu deterministycznego i neurofizjologii. Jest w nich przyrodnicza kompetencja i porządek logiczny, jest również metodologiczny ład, który pozwala filozofowi podjąć te pytania, które jego mniej cierpliwi koledzy chcieliby formułować już na poziomie opracowań przyrodniczych.<br>
> Przyrodniczy opis procesów rozwoju organizmów żywych i filozoficzne pytanie o Boga ukrytego w tych procesach i prawach mogą się wtedy dopełniać tak samo, jak stosowanie leków z modlitwą o zdrowie chorego. Tych dwóch poziomów badań nie potrafią odnosić do siebie osoby niecierpliwe, których filozofię życia trzeba by zamknąć w słowach: “Jezus sam cię uleczy bez żadnych tabletek. Jezus sam cię stworzył, nie potrzebował żadnych praw przyrody ani mechanizmów ewolucji”. Problem w tym, że zarówno doskonalone leki, jak i odkrywane prawa przyrody pozostają Bożym darem dla człowieka. Bóg dał nam rozum, abyśmy umieli robić z niego użytek, unikając najprostszych możliwości interpretacyjnych, których przy odrobinie samokrytycyzmu nie powinniśmy narzucać Bogu.<br>
> <strong>Piana zamiast argumentów<br>
> Z tą samą przyrodniczą teorią doboru naturalnego można łączyć różne komentarze filozoficzne. Prowadziło to do ostrych polemik w środowiskach, które walkę ceniły wyżej od prawdy. Jako klasyczny przykład takiej debaty przywoływana jest polemika Samuela Wilberforce’a z Thomasem Huxleyem. Pierwszy z wymienionych autorów, przezywany “mydlanym Samem”, gdyż pienił się w prowadzonych dyskusjach, postawił w debacie z Huxleyem pytanie, czy czcigodny prelegent pochodzi od małpy po stronie tatusia, czy też raczej po stronie mamusi. Huxley ripostował, że gdyby miał do wyboru pochodzić albo od małpy, albo od pytającego, to zdecydowanie wybrałby to pierwsze.<br>
> Gdy temperament i złośliwość brały górę, prawda schodziła na drugi plan. Gorzki komentarz, dający się odnieść do tamtej wymiany złośliwości, sformułował kilka lat przed dyskusją jeden z duchownych anglikańskich. Powiedział: “Nie daj Boże, żeby naszemu spienionemu Samowi udało się dojść do jakichś wyższych funkcji w Kościele. Potrafiłby wtedy wystraszyć z Kościoła wszystkich myślących”. Obawa spełniła się w 50 procentach. Samuel Wilberforce doszedł do wysokiej godności. Myślący niewielką uwagę zwracali jednak na jego komentarze, gdyż potrafili znaleźć w Kościele nauczanie znacznie mądrzejsze i głębsze.<br>
Syndrom Wilberforce’a powraca w nowej wersji w różnych środowiskach, niosąc konsternację, zaskoczenie, grozę. Z racji Roku Jubileuszowego 2000 Jan Paweł II zaprosił do Rzymu przedstawicieli środowisk akademickich z całego świata. Przyjechali liczni Nobliści, przybyli również niewierzący, ale ceniący papieskie otwarcie na dialog z naukami przyrodniczymi. Pech chciał, że na liście pierwszych mówców znalazł się świecki filozof z Niemiec, dobry znawca Arystotelesa i zarazem zagorzały krytyk Darwina. Poinformował on uczestników, że o ewolucji czasem nawet można mówić w takim sensie, że jakiś oswojony wilk zacznie występować w roli psa, albo też - gdy procesy przebiegną w przeciwnym kierunku - jakiś pies zdziczeje i wróci do lasu. Zgromadzeni w auli Pawła VI naukowcy popatrzyli na siebie z konsternacją. Po takim wstępie można było spodziewać się następnych sensacji, np. że Ziemia przy odpowiednim przybliżeniu jest jednak płaska, Ptolemeusz zaś miał dużo lepszy system niż Kopernik. Na szczęście dzwonek na kawę przerwał domysły sceptyków.
> <br> Po przerwie poprosiłem pierwszy o głos i przypomniałem, co mówił o ewolucji Jan Paweł II w swym przesłaniu do Papieskiej Akademii Nauk, jak również przytoczyłem niektóre z jego uwag z naszych dyskusji w Castel Gandolfo. Fizycy i biologowie odetchnęli z ulgą. Ktoś z pierwszych komentatorów zauważył, że czuje się znowu w swoim Kościele, w którym prawdę wiary może łączyć z prawdą nauki, tak jak ukazuje to encyklika “Fides et ratio”.
> <br> Szlakiem Wojtyły i Kimury
> <strong>
> Istnieje wiele dziedzin, w których Papież-Polak wyprzedzał samotnie epokę. Nie należy się dziwić, że niektórzy z wyprzedzonych będą usiłowali albo bagatelizować pewne składniki intelektualnego dziedzictwa Jana Pawła II, albo też osłabiać ich obiektywną treść. Dlatego też ważne jest, by równocześnie z procesem beatyfikacyjnym cierpliwie rozwijać długotrwały proces pogłębionej analizy nauczania Papieża. Na KUL w początkach września otworzymy portal internetowy, na którym umieszczane będą publikacje dotyczące dorobku Jana Pawła II z dziedziny filozofii i kultury. Przez kulturę będziemy rozumieć także dialog z naukami przyrodniczymi. Nie sądzę, by treści z tego portalu zainteresowały tych, którym ewolucja kojarzy się przede wszystkim z psem przemienionym w wilka. Pragniemy jednak, by dotarły one do tych, którzy poszukują pogłębienia wiedzy o nauczaniu papieskim. By mogli oni skorzystać z przemyśleń tych osób, którym dana była łaska bliskich spotkań z Janem Pawłem II.<br>
> Resztę zaś należy zostawić Panu Bogu i ewolucji kulturowej, która prowadzi jednak do zaniku pewnych postaw i wprowadza nowe pokolenie żyjące zgoła innymi problemami niż ich dziadkowie. Przekonałem się o tym, gdy niedawno na szlaku pielgrzymki z Lublina do Częstochowy poproszono mnie, abym pobłogosławił związek małżeński młodych studentów. Błogosławiąc, dowiedziałem się, że panna młoda kończy magisterium z filozofii. Zapytałem ją: “O czym ty piszesz, Justynko?”. “O koncepcji ewolucji molekularnej w ujęciu Motoo Kimury”. Uśmiechnąłem się, bo Kimura jest w Polsce jeszcze tak mało znany, że nawet najwięksi krytycy ewolucjonizmu nie zdążyli się zgorszyć jego ujęciem wpływu dryfu genetycznego na mutacje neutralne. Podziwiałem piękno tamtego poranka, który złączył: dwoje zakochanych ślubujących miłość na całe życie wobec 4 tys. pielgrzymów, łaskę sakramentu małżeństwa przyjmowaną romantycznie na szlaku wędrowców i refleksję Kimury zatroskanego o rolę mutacji w ewolucji. Ta wielka triada - Bóg, człowiek i przyroda - ciągle napotyka na opory środowisk, które bardzo wysoko cenią monologi.<div>
> <br> Po przerwie poprosiłem pierwszy o głos i przypomniałem, co mówił o ewolucji Jan Paweł II w swym przesłaniu do Papieskiej Akademii Nauk, jak również przytoczyłem niektóre z jego uwag z naszych dyskusji w Castel Gandolfo. Fizycy i biologowie odetchnęli z ulgą. Ktoś z pierwszych komentatorów zauważył, że czuje się znowu w swoim Kościele, w którym prawdę wiary może łączyć z prawdą nauki, tak jak ukazuje to encyklika “Fides et ratio”.
> <br> Szlakiem Wojtyły i Kimury
> <strong>
> Istnieje wiele dziedzin, w których Papież-Polak wyprzedzał samotnie epokę. Nie należy się dziwić, że niektórzy z wyprzedzonych będą usiłowali albo bagatelizować pewne składniki intelektualnego dziedzictwa Jana Pawła II, albo też osłabiać ich obiektywną treść. Dlatego też ważne jest, by równocześnie z procesem beatyfikacyjnym cierpliwie rozwijać długotrwały proces pogłębionej analizy nauczania Papieża. Na KUL w początkach września otworzymy portal internetowy, na którym umieszczane będą publikacje dotyczące dorobku Jana Pawła II z dziedziny filozofii i kultury. Przez kulturę będziemy rozumieć także dialog z naukami przyrodniczymi. Nie sądzę, by treści z tego portalu zainteresowały tych, którym ewolucja kojarzy się przede wszystkim z psem przemienionym w wilka. Pragniemy jednak, by dotarły one do tych, którzy poszukują pogłębienia wiedzy o nauczaniu papieskim. By mogli oni skorzystać z przemyśleń tych osób, którym dana była łaska bliskich spotkań z Janem Pawłem II.<br>
> Resztę zaś należy zostawić Panu Bogu i ewolucji kulturowej, która prowadzi jednak do zaniku pewnych postaw i wprowadza nowe pokolenie żyjące zgoła innymi problemami niż ich dziadkowie. Przekonałem się o tym, gdy niedawno na szlaku pielgrzymki z Lublina do Częstochowy poproszono mnie, abym pobłogosławił związek małżeński młodych studentów. Błogosławiąc, dowiedziałem się, że panna młoda kończy magisterium z filozofii. Zapytałem ją: “O czym ty piszesz, Justynko?”. “O koncepcji ewolucji molekularnej w ujęciu Motoo Kimury”. Uśmiechnąłem się, bo Kimura jest w Polsce jeszcze tak mało znany, że nawet najwięksi krytycy ewolucjonizmu nie zdążyli się zgorszyć jego ujęciem wpływu dryfu genetycznego na mutacje neutralne. Podziwiałem piękno tamtego poranka, który złączył: dwoje zakochanych ślubujących miłość na całe życie wobec 4 tys. pielgrzymów, łaskę sakramentu małżeństwa przyjmowaną romantycznie na szlaku wędrowców i refleksję Kimury zatroskanego o rolę mutacji w ewolucji. Ta wielka triada - Bóg, człowiek i przyroda - ciągle napotyka na opory środowisk, które bardzo wysoko cenią monologi.<div>
Abp Józef Życiński