Narzędzia osobiste
Jesteś w: Start Groups Strefa dla członków PTKr Nauka a religia W języku polskim Joanna Skurzak, "O ewolucji" (2006)

Joanna Skurzak, "O ewolucji" (2006)

Klub Zachowawzo-Moistyczny Konserwatyzm.pl; http://www.konserwatyzm.pl/artykuly.php?id=1214

Władze Klubu
Dokumenty
Historia Klubu
Artykuły
Pro Fide Rege et Lege
Encyklopedia Polityki
Nekrologium prawicy w XXI wieku
Listy Królewskie
Lektury
Forum
Inne strony
Kontakt
Kontakt z Redakcją Pro Fide, Rege et Lege

 

Jak zostać
> członkiem Klubu?<br>
> <font>

Subskrypcja
Polecamy

> <br>

> <br>
O EWOLUCJI
> <div class="zwykly" style="FONT-SIZE: 11px">&nbsp;<div>
Joanna Skurzak
> <br> Hipoteza Bóg – arbitralna decyzja czy naukowy postulat?
> <br> Zrozumienie ludzi, którzy zdradzają mocne zainteresowanie naukami fizykalnymi i chcą to związać jakoś ze swoją wiarą, nie jest wcale łatwe. Co najmniej w pewnym sensie dociekanie szczegółowych mechanizmów i struktury materii jest czymś najbardziej odwrotnym do pogłębiania relacji człowieka z jego Stwórcą. Zawsze bowiem jest to jakieś poszukiwanie Boga na dnie pogłębionego badania materii, gdy intuicyjne odczucie chrześcijaństwa przez całe wieki biegło w kierunku dokładnie odwrotnym. To właśnie oderwanie się od materii było drogą wiary.
> <br> Książka „Bóg niepotrzebna hipoteza? Wiara a nauki przyrodnicze” o. Édouard’a Boné’a jest typowym przykładem poszukiwania duchowości wokół tez współczesnych nauk empirycznych. Przypadkiem o tyle charakterystycznym, że spisanym ręką człowieka, który sam mieni się być spadkobiercą koryfeusza gatunku, jakim niewątpliwie był o. Pierre Teilhard de Chardin.
> <br> Istota takich rozważań zawsze sprowadza się do jednego. Założenia, że istnieją takie punkty, w których wiara i nauki pozytywne stykają się. W szczególności, że nauki przyrodnicze stawiają wierze jakieś wyzwania. O. Boné pisze: „Podczas gdy świat chrześcijański epoki średniowiecza dysponował systemem kategorii, który wydawał mu się kompletny i nienaruszalny, to pojawienie się nowożytnej nauki zdecydowanie zakwestionowało tą jedność: rozbiło budowaną przez piętnaście stuleci syntezę chrześcijańskiej teologii, uważaną dotychczas za ostateczną” . To wręcz trywialne w dzisiejszych czasach twierdzenie jest z pewnością wyrazem przeświadczenia dużej części ludzkości nie mającej pojęcia tak o nauce, jak i teologii. Jeżeli jednak zapytać, jakie to odkrycia nauk przyrodniczych miały takie znaczenie i jakie zagadnienia związane z wiarą musiały ulec presjom odkryć naukowych, sprawa się komplikuje. W istocie jest bowiem tak, że to nie jakieś szczególne odkrycia naukowe, ale właśnie odmienne koncepcje o charakterze ontologicznym spowodowały problemy chrześcijaństwa. Chrześcijański fundament naszej cywilizacji nie został podważony przez odkrycie, ilości księżyców wokół jakiejś planety, ale przez próbę implantowania nowych tez filozoficznych, które odkryciami naukowymi posługiwały się raczej w celach ideologicznych i propagandowych.
> <br> Patrząc na sprawę z takiego punktu widzenia, zapowiedź z pierwszych stron książki, że istotna kwestia w niej podejmowana będzie podkreślała „stymulującą funkcję myśli naukowej w odniesieniu do refleksji teologicznej i stawianie jej przez naukę nowe wyzwania, torujące drogę dalszemu rozwojowi dogmatu chrześcijańskiemu” , nie można odczytać inaczej, niż jako deklarację, że będzie próbą zmieniania nauczania katolickiego wbrew depozytowi, który otrzymał Kościół, będzie ubrana w próbę uzgadniania jej z jakimiś obecnie modnymi hipotezami naukowymi.
> <br> Taką tezą o charakterze filozoficznym, która od lat podpierana niby twierdzeniami naukowymi jest wprowadzana na teren chrześcijaństwa, jest teoria ewolucji. Nie jest ona niczym innym, niż przedstawionym w specyficzny sposób emanatyzmem. Różnica jest tylko w tym, że obecni jej propagatorzy chcą dowodzić jej słuszności nie na podstawie tego, że lepiej niż właściwe nauczaniu katolickiemu teorie tłumaczy problemy filozoficzne, ale używają dziwacznego w gruncie rzeczy argumentu, że są one prawdziwe, bo wykopali jakieś kości, czy też wskazują na jakieś swoje percepcje procesów biologicznych, z których wyciągają wnioski o bynajmniej nie empirycznym charakterze.
> <br> „Nie ma wątpliwości co do tego, że tradycja i samo Magisterium popełniały omyłki w materii Objawienia. Chwalebny proces oczyszczenia, jaki się dokonał, daje gwarancje ściślejszego formułowania tajemnic chrześcijańskich, bardziej adekwatnej percepcji sensu Pisma Świętego, lepszego ujmowania obowiązków moralnych itd. […] Zrozumienie całego Objawienia w sposób przejrzysty, jasny i definitywny to ideał widniejący gdzieś u kresu dziejów” - deklaruje autor. Ta bynajmniej nie mająca nic wspólnego z naukami pozytywnymi teza ustawia właściwy problem. Chodzi tu bowiem nie o nauki pozytywne. Istotą jest tu reinterpretacja Objawienia, która dokonywana jest pod pozorem jakich rzekomych odkryć nauk pozytywnych, które pozwalają nam dziś właściwie zrozumieć, co do ludzkości mówi Pan Bóg, zaś naszym przodkom, którzy nie mieli mikroskopu lub nie mieli szczęścia wygrzebania kilku kości z ziemi, nie mogły być pojęte we właściwym, zgodny z Wolą Bożą sensem.
> <br> To, że tak się właśnie rzeczy mają, autor pisze jasno deklarując: „Faktem jest, że w całej serii kwestii fundamentalnych rozwój nauki sprzyjał klarowaniu i pogłębianiu wiary. […] Za pierwszy przykład tej stymulującej funkcji nauki niech posłuży pojęcie ewolucji” . Książka Boné’a nie jest tu niczym oryginalnym, powiela jedynie repertuar emanatyzmu znany od wieków, a w obecnej wersji polanej scjentystycznym sosem, od lat dwudziestych XX wieku. „Dziecko wychodzące z łona swej matki jest tak samo stworzeniem Boga jak pierwszy Adam ulepiony z gliny szóstego dnia Księgi Rodzaju; że to ulepienie z gliny jest tylko szczególnie sugestywnym wyrażeniem zdumiewającej wolności Boga, wreszcie że - mimo swojego ewolucyjnego charakteru oraz podporządkowania się prawom fizyki i chemii - stworzenie nadal pozostaje strumieniem, nieustannie tryskającym ze Źródła bytu i życia” .
> <br> Oczywiście katolik natychmiast pyta, co sprawia, że „strumień” ten ulega pewnemu wykrzywieniu, innymi słowy, gdzie w całej tej koncepcji jest miejsce na nauczanie o grzechu pierworodnym. Zwolennicy tego nurtu są jakoś świadomi trudności powstających między ich koncepcjami, a normalnym światem życia religijnego, właściwego katolikowi. O. Boné pisze: „W momencie gdy pozostawiają białą bluzę na wieszaku swojego laboratorium i udają się do kościoła, by wziąć udział w sobotniej wieczornej Eucharystii, przeskakują gigantyczny próg myślowy” . Co to za tajemnicza sobotnio-wieczorna Eucharystia uczonych? Czyżby w odróżnieniu od wszystkich innych katolików nie świętowali oni niedzieli? No i co to za Msza św. podczas której kontempluje się jakiś „strumień”, a nie prawdę, że Bóg Człowiek umarł na Krzyżu by nas odkupić?
> <br> W kolejnych długich fragmentach autor przedstawia te wszystkie odkrycia naukowe, które w pewnych ludziach, z niewiadomych powodów budzą metafizyczny dreszcz. DNA, teoria big bengu, miliardy neuronów w ludzkim mózgi, czy sterta kości „małpoludów”. Wszystkie te sprawy są śmieszne, jeśli weźmie się pod uwagę, ile razy w historii ludzkości uczeni przeżywali quasi religijne uniesienie nad hipotezami, które później okazały się najzupełniej błędne. Niełatwo oprzeć się myśli, że przeżycia te dotyczyły nie tyle wielkości Pana Boga, co kultu własnego umysłu, który rozszyfrował zagadkę rzeczywistości. Trudno się dziwić, że w poczuciu takiego zachwytu umysł badacza ma ochotę rozszerzyć swoją zdobycz na tajemnicę całego bytu. Co może to obchodzić jednak ludzi wierzących w prawdziwego Boga, a nie w odkrycie i wytwór najgenialniejszego nawet umysłu? Czy to, że na skutek badań empirycznych ktoś zaczyna rozumieć świat w kategoriach emanatycznych ma powodować, że dla podtrzymania zgodności rozumu i wiary mamy przekształcać cały depozyt wiary?
> <br> Wszystko to bierze się z pewnego specyficznego podejścia do badań empirycznych: „Chrześcijanie powinni raz na zawsze pozbyć się wątpliwości co do zasadniczej słuszności prowadzenia badań naukowych oraz wartości nauki i jej zastosowań technologicznych” . To oczywiste. Chrześcijanie nie powinni wyzbywać się działań praktycznych, skoro mają sobie czynić ziemię poddaną. Jednak budując samochód czy most nad rzeką, odkrywając mechanizmy rządzące materią nie muszą od razu poszukiwać w tym drogi do Absolutu, poza tym znaczeniem pracy ludzkiej, jaki ma ona w aspekcie pracy nad sobą i samodoskonalenia, a co zawsze powinno być związane z naturalnym skierowaniem człowieka do jego Stwórcy.
> <br> Ewolucja ma więc stać się podstawowym dogmatem. Prawdą, której mają się poddać wszystkie inne. Zachować swoje prawo do istnienia w świecie poważnej myśli ludzkiej tylko o tyle, o ile uda im się wykazać swoją niesprzeczność z prawdą prawd. „Od Big Bangu do pojawienia się życia, do umysłu refleksyjnego i do dzisiejszej ludzkości, jedna i ta sama ewolucja, posłuszna temu samemu prawu strukturalnemu, prowadzi całość widzialnego świata w kierunku co raz większej złożoności” . Ale to „prawo strukturalne” i „kierunek co raz większej złożoności” to tylko hipoteza. A nawet nie hipoteza, a raczej założenie. Tylko, że nie o charakterze empiryczno-naukowym, ale ewidentnie filozoficznym.
> <br> „Zaczynamy poznawać tę cudowną przygodę materii - «tworzywa świata», jakby to bardziej precyzyjnie określił Teilhard de Chardin, jako że po drodze było coś więcej niż tylko materia; niezwykłe jest odkrywanie tej głębokiej jedności, która, jak się wydaje, stanowi wewnętrzne prawo rządzące całą przyrodą: organizacja i złożoność, a w następstwie tego również rosnąca skuteczność. Zamiast się tym niepokoić, należałoby raczej zdumiewać się nad spójnością tego procesu” . Ale dla kogoś, kto tej „głębokiej jedności, która jak się wydaje” nie zakłada, nie jest to ani niepokojące, ani fascynujące, tylko po prostu nudne. Można powiedzieć więcej. Ktoś, kto podchodzi do badania materii w dowolnym aspekcie faktycznie z rzetelną naukową uczciwością, musi się czuć chyba zakłopotany, gdy różni spece z profesorskimi tytułami wkładają mu w brzuch, że patrząc przez swój mikroskop powinien widzieć jakąś jedność, która przez szczegół bieżącej obserwacji przemawia do niego prawami całego wszechświata. Prawami, o charakterze ontologicznym rzecz jasna.
> <br> Jeżeli ewolucja nie ma wnieść nic w wiarę i teologię, to jest z ich punktu widzenia hipotezą zbyteczną. Jeżeli natomiast ma wnieść zmianę sensu - dogmatów, patrząc z punktu widzenia depozytu, zmiany rozumienia podstaw - z punktu widzenia teologii, czy w konsekwencji dla wiary uczynienia relacji każdego indywidualnego katolika z Bogiem czym innym, niż dotychczas - to jest to wręcz hipoteza szkodliwa.
> <br> O. Boné doskonale wie, że wygłaszając tezy w rodzaju: „Po astrofizycznej fazie genezy Wszechświata, po fazie chemicznej przygotowującej życie, fazie biologicznej ewolucji organizmów aż do pojawienia się świadomości - oto na naszych oczach rozpoczyna się faza czwarta, faza zbiorowej organizacji świadomości” - w istocie mówi językiem filozofii, jeżeli nie wręcz religii. Ale jakoś nie dostrzega niekonsekwencji w tym dowolnym wywodzeniu poglądów o zupełnie innym charakterze i dowolnym łączeniu go i podpierania rzekomymi empirycznymi badaniami naukowymi. Dla katolika problemem jest tylko to, że centralna dla jego wiary sprawa, że Bóg Wcielił się w konkretnym miejscu i czasie, a na dodatek po coś, jest tu jakby niepotrzebna.
> <br> Gdy czyta się o „zbiorowej organizacji świadomości” ktoś, kto żyje na początku XXI wieku i jest świadom historii i procesów stulecia poprzedniego zaczyna podejrzewać, że cała teoria ewolucji nie jest żadnym twierdzeniem naukowym, ani nawet filozoficznym, a wręcz ideologią, służącą jakimś celom politycznym.
> <br> „Znajdujemy się na zakręcie historii, w momencie odkrywania nowej formy życia” - stwierdza autor. Po czym w końcu może przejść do myśli Teilharda i jego imaginacji na temat noosfery. O. Boné nie ma żadnych oporów by w istocie wyznać, że jego poglądy nie muszą być nawet interpretowane jako paranaukowe, filozoficzne czy religijne. W istocie ich podłoże jest czysto polityczne, co widać, gdy pisze on: „Ewoluuje również człowiek, my zaś jesteśmy jakby myślącymi komórkami tego nowego organizmu, który ma swój własny system nerwowy (Internet jest jego embrionem), swoje struktury koordynacji i kontroli - słabe jeszcze i dopiero raczkujące: Stany Zjednoczone, UNESCO, Bank Światowy, jeden rynek, OCDE, Zjednoczona Europa, światowe stowarzyszenia humanitarne, Lekarze bez granic - oto ich zalążki” . Sarkastycznie można by powiedzieć, że piękna to ewolucja, opierająca się o internet służący przede wszystkim do przesyłania pornografii, zbiurokratyzowane potworki agend ONZ, czy EU. Jeżeli już poszukiwać by jakichś analogii między tak rozumianą „nauką” a wiarą, to byłby on negatywny i polegał na spojrzeniu religijnym okiem na współczesne szaleństwo jako na kolejną próbę budowania wierzy Babel. Na szczęście budowanie paranoidalnych teorii na bazie wyciągania nieuzasadnionych wniosków ogólnych i nieuprawnionym ustawianiu ich w kontekście osiągnięć nauki nie jest obowiązkowe.
> <br> Charakterystyczne jest też to, że dla katolickiego duchownego, jakim jednak jest o. Boné, wszechświatowa działalność człowieka kojarzy się z jakimiś instytucjami świeckimi, często nawet podejrzanej proweniencji, a nie po prostu z Kościołem. Może to i lepiej, gdyż w ten sposób nauczanie o tym, czym jest Kościół, nie musiało zostać wykoślawione dla potrzeb dostosowania go do dogmatu ewolucji.
> <br> Oprócz akcentów pseudonaukowych, filozoficznych, parareligijnych i politycznych książka o. Boné’a zawiera też wątki humorystyczne. Trudno bowiem inaczej traktować spostrzeżenia typu: „Na tym nowym szczeblu organizacji nasze innowacje technologiczne są odpowiednikiem wczorajszych mutacji biologicznych; tworzą one nowe gatunki, mające na imię: telefon, telewizja, komputer, telstar, satelita, rakieta kosmiczna” . Śmieszne jest też zresztą zapatrzenie w wynalazki. Człowiek mający do nich stosunek taki, jak buszmen oddający religijną cześć lokomotywie parowej, bo nie może mu się ona pomieścić w głowie, jest po prostu godnym pożałowania, jak o. Boné, gdy pisze: „Ale oto przekroczyliśmy pewien próg. Stopniowy, coraz bujniejszy, rozkwit nauk i techniki, z pewnością okaże się momentem charakterystycznym drugiej połowy XX stulecia”. Takie przekonanie człowieka zachwycającego się osiągnięciami technicznymi musi zostać skonfrontowane z innym punktem widzenia. Wynajdywanie i wytwarzania milionów rzeczy nie wnosi nic nowego, a z całą pewnością niczego pozytywnego w naturę ludzką. Głupota nie przechodzi w jakość. „Pewien próg” przekroczono wraz z wynalezieniem podgrzewanych kapci na USB, ale próba konstruowania z tego teorii filozoficznych lub teologicznych jest raczej rodem z domu dla obłąkanych, niż poważnej, naukowej publikacji.
> <br> Aby książkę o. Boné’a umiejscowić w odpowiednim kontekście, trzeba trochę odsunąć oko mikroskopu od obiektu badań i spojrzeć w szerszej perspektywie panoramy myśli ludzkiej.
> <br> Doktryna emanatyzmu nie jest niczym nowym. Jej obecność w kulturze europejskiej ciągnie się długim szeregiem imion od szkół neoplatońskich. Plutrach, Apulejusz, Albinos - aż oczywiście do Plotyna. Później gnostycy: Szymon Mag, Walentyn czy Bazylides. Także kabała, czy Księga Zohar a wiele stuleci później Awicebron, to wyraz przejścia kultury żydowskiej na teorie emanacjonizmu. W świecie chrześcijańskim myśl ta pojawiała się u Orygenesa, Ariusza, Dionizego Areopagity, Jana Szkota Eriugeny, Mistrza Eckharta. Na przełomie epok Mikołaj Kuzańczyk, Ficino. W czasach nam bardziej współczesnych Hegel, Schelling, aż do Teilharda de Chardin właśnie, który dla wzmocnienia autorytetu myśli podparł ją autorytetem nauk empirycznych, co na początku XX wieku robiło wielkie wrażenie.
> <br> Można powiedzieć, że sprawa możliwości włączenia emanatyzmu w myślenie chrześcijańskie jest może nawet w jakiś sposób otwarta . Abstrahując jednak od rozważań teoretycznych trzeba stwierdzić, że cywilizacja europejska powstała na zrębach zupełnie innej, będącej wyciąganiem konsekwencji z tego, że Jezus Chrystus, Syn Boży stał się Człowiekiem w określonym miejscu i czasie, aby umrzeć na Krzyżu by nas odkupić. W istocie bowiem wiara w tę prawdę przyniosła koncepcję osoby, transcendentnego Boga osobowego i łaski, jako relacji łączącej każdego z nas z Bogiem. Konsekwentnie więc każdy, kto próbuje te elementy pozmieniać, świadomie bądź nie, działa na rzecz zburzenia tego świata.
> <br> Theilardyści, którzy zamiast Wcielenia które nastąpiło ponad dwa tysiące lat temu, kultywują jakiś „punkt Omega” i Chrystusa sprawcę hominizacji, wiodącego do ultrahominizacji która ma nastąpić w przyszłości, w najlepszym wypadku zamieniają stare pojęcia zupełnie nową treścią. Przy okazji tych prób potraktowania chrześcijaństwa dogmatem ewolucji ofiarą pada jednak nauczanie Kościoła o akcie stworzenia, grzechu pierworodnym, Boskości Jezusa, Odkupienie przez Jego śmierć na krzyżu, Kościół, rozgrzeszenie, Msza święta jako Ofiara, kapłaństwo, nieomylność papieża, piekło, niebo, łaski nadprzyrodzone, itd., itd.
> <br> Może dlatego tak wybitny myśliciel jak Dietrich von Hildebrand wysłuchanie wykładu Pierre’a Teilharda de Chardin skwitował słowami: „Wykład ten sprawił mi wielki zawód, ponieważ ujawnił kompletny zamęt myślowy, szczególnie w obrębie jego koncepcji osoby ludzkiej. Jeszcze bardziej wytrącił mnie z równowagi jego filozoficzny prymitywizm” . Zaś Ojciec Święty Pius XII w swojej encyklice Humani Generis naucza: „Są mianowicie najpierw tacy, którzy system tzw. ewolucji, nawet w dziedzinie nauk przyrodniczych dotąd niezbicie nie udowodniony, nieroztropnie i bez zastrzeżeń stosują do wytłumaczenia początku wszechrzeczy, przyjmując śmiało monistyczne i panteistyczne wymysły o świecie całym, nieustannie ewolucji podległym. Tą właśnie hipotezą posługują się chętnie zwolennicy komunizmu, aby skuteczniej rozszerzać i naprzód wysuwać swój dialektyczny materializm, który wszelką ideę Boga z umysłów całkowicie wyplenia” .
> <br> Jak prorocze były się słowa tej opublikowanej w 1950 roku encykliki okazało się dopiero po śmierci Telhard’a de Chardin, gdy jego bracia zakonni zaangażowali się w teologię wyzwolenia, którą Jego Świętobliwość Ojciec Święty Jan Paweł II przy znacznym wkładzie obecnego Papieża Benedykta XVI, wówczas Prefekta Kongregacji Wiary, zwalczali długie lata.
> <br> Proces laicyzacji w Europie Zachodniej nastąpił właśnie na skutek porzucenia prawd wiary wraz z cywilizacyjną otoczką, która na nich wyrosła, lub przez podmienienie treści pojęć, tak jak zamienienie osoby Chrystusa na jakiś „punkt Omega”. W Polsce zjawiska te nie zaszły jeszcze aż tak daleko. Opublikowanie przez Wydawnictwo Apostolstwa i Modlitwy książki epigona theilardyzmu, o. Eduard’a Boné’a można uznać za krok w powtarzaniu drogi, jaką przeszedłszy, społeczności tamtych krajów doprowadziła do apostazji.
> <br> W zakończeniu swojej pracy autor dzieli się osobistymi wspomnieniami o swoim mistrzu przypominając między innymi korespondencję z nim z roku 1955, kiedy władze zakonne odmówiły prawa publikacji porewolucyjnych dzieł. Pierre Teilhard pisał „Spodziewałem się tego [zakazu], ale fakt ten w najmniejszym stopniu nie umniejszył mojego zapału i przekonania, że teraz nic już nie jest w stanie zahamować pochodu i definitywnego zwycięstwa idei drogich tobie i mnie (to znaczy: «wybuchowej» syntezy wątków chrystycznego i ewolucyjnego)” . Daj Boże, by nie miał racji.
> <br> Joanna Skurzak
> <div>
Klub Zachowawczo-Monarchistyczny | ul. Witwickiego 3 m 18, 03-984 Warszawa | [email protected]
Akcje Dokumentu
« Grudzień 2024 »
Grudzień
PnWtŚrCzPtSbNd
1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
3031